Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Ciudad de Mexico, CDMX, archeowyprawy
Meksyk –nie wszystkie opowieści należy zaczynać od początku… Tę relację rozpoczęliśmy od opisu całkowitego zaćmienia Słońca – jej najważniejszej części. Jedynego w swoim rodzaju i niepowtarzalnego fenomenu, bo każde takie wydarzenie jest inne, a przy tym zdarzają się przecież bardzo rzadko. Ameryka Środkowa miała w ostatnich latach szczęście do dwóch nadchodzących tuż po sobie zaćmień. Pierwszym było zaćmienie obrączkowe, jakie w dniu 14 X 2023 mieliśmy szczęście obserwować w ruinach Majów w Becan – niesamowitym miejscu, związanym mocno z najciekawszymi tajemnicami w przeszłości Mezoameryki.
Drugim, całkowite zaćmienie Słońca, do którego doszło w pół roku później – 8 IV 2024. Tym co je łączyło było Słońce i Meksyk. Mieliśmy zaszczyt podziwiać oba te zdarzenia… A ponieważ wiążą się z tym pewne doświadczenia „jedyne w swoim rodzaju”, najważniejsze było, aby jak najszybciej przelać je na papier. Już w trakcie spisywania bowiem, nawet nam wydawały się one zbyt niewiarygodne… Jak zatem będą reagować na nie inni?! Całkowite zaćmienie Słońca to zjawisko, którego, niestety, nie zrozumie ten, który samodzielnie go nie doświadczył. Dlatego wypatrujcie od nas wieści na temat planowanych rajdów do kolejnych zbliżających się zaćmień. Już w innych częściach świata…
Teraz pora jednak zacząć historię od początku. Wrócić do źródeł podróży. A zaczęła się tym razem na lotnisku w CDMX, w mieście Meksyk, jak powinno się je nazywać po polsku. Jednym z największych i najbardziej zaludnionych miast Ziemi.
Coruscant
Ja mówię na nie Coruscant… Bije na głowę potężne miasta – perły Azji Południowo-Wschodniej: Singapur, Kuala Lumpur, a nawet Dżakartę, gdzie zamknięte dzielnice tylko dla bogatych i szklane wieże kontrastują z biedą ludzi żyjących wprost na ulicy u ich stóp.
Meksyk jest również miastem kontrastów, choć osobiście bardzo nie lubię tego określenia. Podwójny pierścień obwodnic, wielopiętrowe estakady, szklane pałace i sporo kolonialnej architektury zbudowanej na fundamentach dawnych azteckich świątyń. Lecz również sporo ludzi, którzy z trudem starają się związać koniec z końcem. „Kontrasty” oznaczają, że na drugim biegunie od wielkiego bogactwa musi być wielka bieda… Na mnie zawsze robi wrażenie pozór bliskiego związku wielkomiejskiego molocha z naturą.
Zieleń ogromnych drzew rosnących gęsto między budynkami, epifity i pnącza wspinające się na najwyższe piętra, dając złudne poczucie życia w równowadze z przyrodą. W Polsce to byłoby nie do pomyślenia. Zresztą w Kraju zieleń znikła z centrów miast w ramach projektów „rewitalizacji” na rzecz podnoszącego w lecie temperaturę o kilkanaście stopni betonu. Na zdrowie…
Meksyk to miasto, od którego brzegu do brzegu można by jechać cały dzień, gdyby były widoczne jakieś jego granice. Bo miasto Meksyk zdaje się nigdy nie mieć końca, wylewając się poza kielich kotliny, przechodząc płynnie w Puebla i inne okoliczne miejscowości. Nocą, kiedy jedzie się autem, próbując wydostać się ze stolicy, nie widać kresu tego oceanu świateł.
Rajd przez Meksyk
Podróż z Jukatanu zajęła mi jakieś 27 godzin. Mniej więcej tyle co mojej grupie lot z Polski. Koszty przelotów z Cancun do Meksyku są porównywalne, jednak samolotem nie mogę zabrać w kieszeniach kilku przedmiotów niezbędnych na dalszej trasie, jak choćby nóż, widelec czy korkociąg. Poza tym lubię jeździć przez Sierra Madre, nawet nieprzyjemnie woniejącym autobusem ADO, w którym zwykle szwankuje toaleta, dławiąc publikę aż po fotel kierowcy. Tym razem był to pasażer nietrzymający moczu…
Z dworca TAPO na Aeropuerto Internacional Benito Juárez, jest kilkanaście minut metrem. Podróż metrem w CDMX to zawsze trochę przygoda. Nie żebym nie czuł się tu bezpiecznie. Po prostu trzeba mieć oczy otwarte, czuć wibracje otoczenia i… nie wyglądać jak gringo. Pamiętam, kiedy pierwszy raz w Tulum jakiś Jankes wziął mnie za Meksykanina. Śmieję się z tego do dzisiaj. Z metra na lotnisko jest jeszcze kawałek, który można przejść pieszo w jakieś 20-30 minut, albo podjechać kolektywką.
Spotkanie na lotnisku
Oczywiście wybieram spacer. A to z uwagi na stragany z żarciem, które znajdują się po drodze. Europejczykom pewnie przypominałyby slumsy – gęsto upakowane namioty, zrobione z tego co pod ręką, a czasem i co pod nogą, opalane gazem, z papierem lub folią, w którą, zamiast mycia, oprawiane są jednorazowo plastikowe naczynia i z krzesełkami, które lepią się do siedzeń. Ja jednak lubię jeść w takich miejscach, pośród normalnych ludzi…
Zachodziło już Słońce, więc po drodze przystawałem parę razy, dla zrobienia zdjęć. Nie, nie boję się tutaj wyciągać aparatu, choć może igram z ogniem. Na lotnisku w CDMX są chyba najlepsze kursy wymiany walut w całym Meksyku. Najgorsze również – zależy na jaki kantor się trafi. Nim grupa dobrała się do bagażu, zdążyłem jednak wyrobić sobie zdanie. Dobrze, bo dolar stał ostatnio niepokojąco nisko. Właściwie leżał i kwiczał, czołgał się w stronę toalety, by czule objąć muszlę zielonymi rękoma. Trzęsie się to imperium… Podróż zaczęliśmy zatem od wymiany walut po zadziwiająco dobrym kursie, jak na te trudne czasy. Dopiero potem wyszliśmy na zewnątrz, gdzie przyszła pora powitań z żarem i wilgocią meksykańskiego Altiplano.
Cienie…
Spacer przez tę samą okolicę z walizką, podobnie jak jazda metrem, nie jest już tak samo rozsądny. Walizka krzyczy z dala – halo, turysta, chodzący ATM… Nic to. Widzę, że metro robi wrażenie na tych, którzy jadą nim tu po raz pierwszy 😉 Obskurny hotel na obrzeżach Centro Historico – dzielnicy z najciekawszą i najbardziej klimatyczną postkolonialną architekturą o kilka przecznic od stacji Templo Mayor. Prawie puste o tej porze ulice. Gdzieniegdzie w cieniach przemykają… „cienie”. Głodnymi oczyma przypatrują się błyszczącej w półmroku walizce, pewnie i długim blond włosom… Mam nadzieję, że również moim butom.
Pora na salsę oraz queso fundido
Pokój z oknem na widok… tu na podziemny parking. Nic to, jak mawiał płk. Jerzy Michał – nie ja akurat w ostatniej chwili chciałem zmieniać hotel. Okolica nie zachęcała może do spacerów, jednak duch przygody pozwolił nam tylko na szybki prysznic i już ruszaliśmy w drogę. Idziemy najpierw coś zjeść, w odwrotnym kierunku, w stronę centrum. Na Plaza de la Independencia – centralny plac miasta mamy stąd ledwie kilka przecznic. Tylko pobieżnie znałem okolicę, więc idę gdzie nos poprowadzi.
Wkrótce wchodzimy tam skąd dobiegają najciekawsze zapachy. Sympatyczny Chilango namawia mnie na queso fundido – roztopiony ser. Zgadzam się, słysząc już pierwsze słowo – ser. Kątem oka chciwie popatruję na różnokolorowe salsy, eksponowane na stolikach. Jest guacamole i kosz ciepłych tortillas. Do picia standard: jamaica i horchata, na micheladę i pulque przyjdzie jeszcze czas. Przed knajpą zatrzymuje się policyjny samochód. Zawsze nieco nerwowo reaguję na policyjne mundury – bardziej nerwowo niż na „cienie”, bo znam niedobre opowieści o nich. Żadnych dobrych akurat, a bardzo złe również. Dość mechanicznie przypominam na głos, że służbom mundurowym nie robi się zdjęć 😉
El Zócalo: renesans, barok, klasycyzm i ultrabarok czyli churrigueresque
Kontynuujemy spacer na Plaza de la Constitución. El Zócalo, jak przyzwyczaiłem się je nazywać. Pora na zapoznanie z katedrą, w której zaplanowaliśmy coś na kolejne dni. Trafiamy na końcówkę jakiegoś obrzędu – procesji, która odbywała się na zewnątrz. Koniec drogi krzyżowej, jak zaraz słyszę od lepiej zorientowanych w temacie… Rząd postaci w kapturach i długich płaszczach rodem z późnego średniowiecza. W tle stoi pięknie oświetlona eklektyczna katedra. Budowana prawie 250 lat, miesza elementy renesansu, baroku oraz klasycyzmu. Zakapturzeni robią dobry klimat pod zbliżającą się Wielkanoc. Tak, zgodnie z życzeniami tę wyprawę po centralnym i północnym Meksyku zaczynamy od obchodów Świąt Wielkanocnych…
Catedral Metropolitana de la Ciudad de México… Catedral Metropolitana de la Asunción de la Bienaventurada Virgen María a los cielos… to najstarsza katedra w całym Meksyku. Pięcionawowy moloch o dwóch wysokich na 67 m, szeroko rozstawionych wieżach. Budowana w latach 1573-1813, wzniesiona na skąpanych w azteckiej krwi ruinach ich stolicy Tenochtitlan i z indiańskich podatków, stoi od dnia konsekracji o krok od zawalenia.
Z prawej strony przylega do niej Sagrario Metropolitano – Tabernakulum o przepięknej ultrabarokowej fasadzie. Wspaniały przykład churrigueresque – stylu przepakowanego kunsztownie wykonanymi zdobieniami w skali mikro i tym najbardziej przypominającego mi majański Chenes. Zbudowany z tezontle – czerwonej porowatej skały wulkanicznej jest połączony z katedrą poprzez jedną z kaplic. To sceneria na jutrzejsze obrzędy…
Archeowyprawy, Gwatemala, Wyżyny Majów, Chichicastenango, Sierra Madre
Termin wizyty w Chichicastenango zgraliśmy z tzolk’in – 260 dniowym kalendarzem obrzędowym Majów, którego nadal używa się w Gwatemali, na Wyżynach Majów. Dzięki temu mieliśmy szczęście uczestniczyć w całej serii majańskich ceremonii, które odbywały się w różnych częściach miasta i w świętych miejscach poza nim. Wybierzcie się z nami na wspólny spacer po tych niesamowitych miejscach.
Turyści odwiedzają Chichicastenango głównie z uwagi na jarmark, który odbywa się tu jedynie przez dwa dni w tygodniu. Jest to niewątpliwie jarmark pełen cudów, ponieważ zapewnia kontakt z żywą kulturą Majów K’iche’ (Quiche). Na targu pełno jest produktów rękodzieła Majów, z czego najbardziej zapadają w pamięć barwne majańskie tekstylia. Kobiety K’iche’ noszą się w niezwykle jaskrawych kolorach, kontrastujących z czernią.
Kolorowe targowisko K’iche’
Wizytę w Chichicastenango najlepiej zacząć jest od śniadania. Liczne stragany na obrzeżach targowiska oferują pyszne majańskie jedzenie. Skuście się na tortille i najlepiej jeśli uda wam się znaleźć zielone, z uwagi na ich specyficzny smak. Są robione ze znacznie rzadszych odmian kukurydzy. Tortilla to oczywiście podstawa, na której trzeba zbudować piramidę treści. W krytych barwnymi chustami koszach i tętniących parą kociołkach znajdziecie całą gamę zdrowych, świeżych i pożywnych składników.
Targowisko Chichicastenango zlokalizowane jest wokół głównego placu miasta, rozciągniętego między dwoma kolonialnymi kościołami, zaadaptowanymi przez Majów K’iche’ do ich własnych obrzędów. Najważniejszy to kościół Św. Tomasza, wzniesiony na platformie dawnej majańskiej świątyni. Przed jego wejściem i na schodach pali się zwykle kopal (pom).
Dym z kadzielnic wprowadza w nastrój uczestnictwa w wyjątkowych chwilach. Na górę prowadzi 18 schodów – tyle ile jest 20-dniowych miesięcy w majańskim kalendarzu haab’. Warto jednak pamiętać (a o tym zwykle lubią nie wspominać przewodniki), że jest w nim jeszcze 19, jedynie pięciodniowy miesiąc – Wayeb.
Wnętrze kościoła ciemne jest od dymu, z tysięcy świec, które pali się tu jedna za drugą. Ze ścian zwieszają się draperie. Niegdyś musiały być białe, ale dawno poszarzały od dymu. Od drzwi w stronę ołtarza prowadzi rząd ustawionych na centralnej linii platform, które służą do odprawiania prywatnych ceremonii Majów K’iche’. Barwne niegdyś obrazy na ołtarzach bocznych i głównym są od dawna w różnych odcieniach czerni. Zbudowana około 1545 r. świątynia i ołtarze są rzadkimi przykładami renesansu zachowanego w hiszpańskich koloniach.
Odrobina Archeo
Regionalne Muzeum Archeologii w Chichicastenango znajduje się przy tym samym placu co obydwa kościoły i rynek. Za jedyne 5 quetzali możecie zobaczyć przykłady artefaktów pochodzących ze wszystkich trzech er, na jakie dzielimy czas trwania kolejnych cywilizacji Majów: okresu preklasycznego, z którym wiążą się najwspanialsze dokonania budowlane – potężne sieci dróg i najpotężniejsze piramidy, okresu klasycznego – ich złotego wieku oraz postklasycznego, który był mocno eklektycznym amalgamatem wpływów obcych kultur.
Po wizycie w muzeum warto zajrzeć również do drugiego kościoła – Kaplicy Kalwaryjskiej, która stoi po drugiej stronie placu Św. Tomasza. Dzięki zgraniu w czasie z kalendarzem tzolk’in, także na jego schodach mogliśmy się nawdychać kadzideł, zaś we wnętrzu poprzyglądać się prywatnym obrzędom, odprawianym przez majańskich h’menów. Mężczyźni, kobiety, pary czy rodziny K’iche’ zaskarbiają sobie pomyślność, składając ofiary w trakcie ceremonii przygotowywanych dla nich przez h’menów.
Kolorowa nekropolia w Chichicastenango
Jedną z mniej oczywistych turystycznych atrakcji Chichicastenango jest tutejszy cmentarz. Jeśli oglądaliście jednak cmentarze Majów na północy półwyspu Jukatan, będziecie zaskoczeni porównaniem. Jedyne co się zgadza to jaskrawe kolory. Rodzinne grobowce K’iche’ to właściwie małe świątynie. Niektóre osiągają rozmiary kaplic, a jeśli będziecie baczni, wypatrzycie grobowiec w kształcie piramidy.
Głównym punktem cmentarza Chichicastenango jest lokalna kaplica z wiatą, która służy Majom K’iche’ do odprawiania obrzędów. Czarny dym spod wiaty wciska się do kaplicy, nadając jej jeszcze bardziej ponurego wyglądu. Spotykamy tu pierwsze kapłanki. Więc okazuje się, że nie tylko mężczyźni K’iche’ mogą odprawiać dziś obrzędy?! Zastanowił nas zakaz używania materiałów wybuchowych na terenie cmentarza – tajemnica, która miała się wyjaśnić wkrótce.
Obrzędy Majów K’iche’ w Chichicastenango
K’iche’ (Quiche) to jeden z 29 nadal istniejących narodów rdzennej, określanych wspólną nazwą Majów (Maya). Posługują się nadal najstarszym kalendarzem Mezoameryki, 260-dniowym almanachem, który w maaya t’aan nazywa się dziś tzolk’in, zaś w qatzijobʼal – języku K’iche’ chol q’ij. K’iche’ stanowią ponad 98% mieszkańców obecnego Santo Tomás Chichicastenango, dawnego Chaviar.
Celem naszego marszu był plac o nazwie swojsko brzmiącej w… klasycznym języku cholti’an. Krąg ziemi czarnej od popiołów z ofiarnych ognisk. Po środku dwie figury, obok siebie na odległość ramienia, jednak spoglądające w przeciwnych kierunkach. Ludzkie, jednak pokryte jakby ostrymi łuskami węży. Rzeźby zaskakująco egzotyczne, kojarzące się bardziej devarapala z Azji Południowo-Wschodniej niźli z figurami klasycznych bogów Majów. Posągi ustawione w łatwo rozpoznawalny kwinkunks – w centrum i na obrzeżach kręgu.
Wokół krzątali się K’iche’. Zwykle całe rodziny z dziećmi. Pośród nich h’meni przygotowujący dla nich ofiarne ogniska. Kobiety obchodzące wokół dwie centralne figury. Kobiety klęczące i zanoszące do nich modły. I facet… Dobrze ubrany, najwyraźniej też dobrze wykształcony facet. Młody mężczyzna z dobrą pracą i horyzontami, klęczący w spopielałym błocie przed jednym z monumentów. Prawie 99% mieszkańców Chichicastenango to Majowie K’iche’. Nagle seria wybuchów. Niektórzy kapłani używają petard w swych ofiarnych ogniskach. To wyjaśnia zakaz, który nas wcześniej zastanowił.
Sanktuarium na wzgórzu
Nadeszła pora na ostatni punkt programu. Najsłynniejszy z monumentów K’iche’ w Chichicastenango znajduje się na szczycie jednego z okolicznych wzgórz. Niełatwo jednak tam dotrzeć wąskimi dróżkami prowadzącymi przez labirynt gęsto upakowanych domków na stokach. Wiele razy zatem pytaliśmy o drogę. K’iche’ na szczęście nie robili z niej tajemnicy. Choć mogliby, bowiem w połowie ubiegłego stulecia posąg ten został sprofanowany przez Chrześcijan. Jego twarz skuto tak, że dziś ciężko go odróżnić od innych ustawionych na ołtarzu kamieni.
Na szczycie kolejna, prowadzona przez kapłankę ceremonia. Tu spotykamy pary, które podchodzą kolejno do głównego ołtarza, by zapewnić sobie pomyślność. Pośród kamieni na ołtarzach sporo kamiennych krzyży. Majowie są praktyczni, zaś współczesne wierzenia K’iche’ są eklektyczne, o czym wiemy od pierwszych obrzędów zaobserwowanych na schodach dawnych świątyń i we wnętrzach zbudowanych na ich szczytach katolickich kościołów. Z góry, pomiędzy liśćmi, widok na Chichicastenango i cmentarz pełen kolorowych budowli.
Zeszliśmy na dół, by raz jeszcze zagłębić się w tętniące od kolorów i zapachów jarmarkowe uliczki. Pora na obiad i po raz drugi świeżo wyciskane soki. Trafiamy na pomarańcze – zielone, słodkie jednak ze wzbogacającą spektrum smaku nutką goryczy. Przepyszne. Jeśli wolicie pudding, na każdym ze spożywczych straganów można dostać atole. To gęsty napój na bazie kukurydzy. Może być zmieszany z czekoladą lub doprawiony cynamonem. Jest popularny na Wyżynach Majów, więc dostaniecie go w Gwatemali i w Chiapas.
Kościół Św. Tomasza w Chichicastenango, Gwatemala, Wyżyny Majów (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Tym co tak naprawdę przyciągnęło nas do Chichicastenango była chęć ujrzenia miejsca, w którym Francisco Ximenez, jezuicki mnich, odkrył w 1701 roku majański kodeks. Odkrył lub zapisał podawaną z pokolenia na pokolenie legendę. Popol Vuh – Księga Rady Narodu K’iche’ przedstawia majańską wizję stworzenia świata, opiewa czyny bogów i bohaterów, wreszcie opowiada historię K’iche’, ich wędrówek i walk z innymi narodami Majów.
Kościół Św. Tomasza w Chichicastenango, Gwatemala, Wyżyny Majów (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Jezuita spisał ją w qatzijob’al – języku K’iche’ łacińskim alfabetem. Jednocześnie przetłumaczył to wszystko na hiszpański. Oryginalna księga K’iche’ zaginęła. Rękopis z Chichicastenango po kasacie zakonu i likwidacji klasztorów w Gwatemali znalazł się w bibliotece. Był kolejno odnajdywany, wykradany, wielokroć sprzedawany zwiedzał kontynenty i prywatne sejfy. Wreszcie w 1941 roku został ostatecznie odkryty w bibliotece w Chicago. Jedno ze współczesnych tłumaczeń doczekało się nagrody Pulitzera. Rękopis został również przełożony z języka qatzijob’al na polski. Nie znaleźliśmy wprawdzie śladów Ximeneza, jednak spotkaliśmy w Chichicastenango wciąż żywych K’iche’.
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Zacatecas, Sierra Madre, ruiny, La Quemada, turystyka zaćmieniowa, archeowyprawy
Boisko to pok-ta-pok, a w tle pirmida – mezoamerykańska architektura poza granicami Mezoameryki? Stanowisko archeologiczne La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Wycieczka do La Quemada wymagała od nas zjechania nieco na południe. Prawdziwym wyzwaniem okazało się jednak opuszczenie miasta. Nasze chińskie auto poległo dzień wcześniej przy próbie wspięcia się do hotelu. Miasto Zacatecas znajduje się w kotlinie, a nasz hotel, choć bardzo blisko centrum, okazał się być położonym na jednym ze stromych zboczy. Wyjazd z kotliny też okazał się nie należeć do łatwych. Udało mi się jednak wspiąć na górę slalomem, jadąc zakosami od skraju do skraju wyłożonej kocimi łbami uliczki, między szpalerami kolorowych postkolonialnych domków. Resztkami sił chińskiej myśli techniczne wdrapaliśmy się na asfaltową drogę, która kładła się serpentyną w górze. Odetchnąłem z ulgą. Naprawdę… Z góry roztaczała się piękna panorama na okoliczne szczyty i barwne miasto położone w dole tak, że nawet zatrzymaliśmy się na chwilę, by zrobić kilka zdjęć.
Stanowisko archeologiczne La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Na południe. Wiedząc, że będę musiał tędy dzisiaj jeszcze raz wracać, zapamiętałem stację benzynową na wyjeździe po prawej oraz cenę paliwa. Do La Quemada mieliśmy jakieś 50 km, więc postanowiłem zatankować dopiero, gdy będziemy ostatecznie opuszczać Zacatecas. Prosta, szeroka droga federalna 54 wiodła w dal przez Cieneguillas, a następnie El Fuerte. Złote kolory ziemi i spalonej słońcem zieleni. W oddali, po obu stronach łańcuchy i grzbiety pojedynczych gór. Prawie u celu skręt w lewo i zjazd na szutrową drogę. Zwalniam, obserwując kurzawę wydostającą się spod kół. Wkrótce docieramy do strażnicy. Droga jest przegrodzona szlabanem. Krótko tłumaczę kim jestem i o co mi chodzi. Wjeżdżamy, parkujemy. Na miejscu jest muzeum, które postanawiamy odwiedzić później. Wspinamy się ku ruinom, póki Słońce nie stoi zbyt wysoko. Widok zapierał dech…
Stanowisko archeologiczne La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Od piętnastu lat na własną rękę włóczę się po Mezoameryce. Wydaje mi się, że dość dobrze poznałem ten kawałek świata nie tylko pod kątem geografii i archeologii, ale również kultury i przyrody. Dawne cywilizacje północnego Meksyku kojarzę jednak pobieżnie, głównie z uniwersyteckich wykładów. Z potoków informacji wyławiałem głównie informacje o architekturze. W głowie zostało mi głównie coś o Taraskach, których zresztą od pewnego czasu nie nazywamy w ten sposób. Nic, co słyszałem, nie przygotowało mnie jednak na takie stanowisko jak zacatecańska La Quemada. Wysoki mur kamiennego fortu, którego prędzej spodziewałbym się w Peru, albo na Bliskim Wschodzie. To zdecydowanie nie była już moja Mezoameryka.
Stanowisko archeologiczne La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Zwracamy uwagę na kaktusy kwitnące szpalerami wzdłuż od dawna już nie używanej drogi. Rachityczne drzewka mają problem, by zdecydować czy żyją. W dole w dali skrzą się wody jeziora. A w środku zaskoczenie! Zanurzony plac, schody prowadzące na zarośnięty wielkimi kolumnami dziedziniec. Twierdza Tolteków?! Takie miejsce mogłoby się znajdować przecież równie dobrze gdzieś w Tula, w stanie Hidalgo, albo w odległym Chichen Itza na półwyspie Jukatan, gdzie tolteckie wpływy w architekturze są od ponad stulecia problemem dla archeologów. Ogromny zanurzony plac i ogromne kolumny… Odnajduję odpływy w ścianie, więc czasami jednak tu pada. W złotym świetle pustynnego słońca aż ciężko w to uwierzyć.
Stanowisko archeologiczne La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Wspinamy się nieco dalej, a tam kolejny strzał znikąd – boisko do pitz?! W górze, na skalnym klifie piętrzą się strome ściany górskiej twierdzy. Strome schody nie zapraszają na górę. To w końcu Peru czy Mezoameryka. Zza suchych drzew wyłania się stroma piramida. Po raz trzeci opada mi szczęka. Za nią głęboka dolina, w dole wody jeziora, a w górze skały, mury i wiatr. Sucha roślinność i pył wdzierający się do gardła, wciskany tam przez natrętny wiatr. Wchodzimy na górę. Myślimy, że na chwilę, jednak ogrom tego co odsłania nam się na szczycie szybko pozbawia nas złudzeń. Mnie pozbawia też kapelusza. Raz, drugi i trzeci… W końcu znajduję kawałek osłony od wiatru pod bardzo wysokim murem. Kładę go tam i przyciskam kamieniami do ziemi. „Przecież zaraz tu wrócę” – pomyślałem, nie zdając sobie sprawy, że zaraz to tylko taka duża bakteria…
Piramida na stanowisku archeologicznym La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Kilka przestronnych pomieszczeń. Chciałoby się powiedzieć: placów, ale wszystkie są otoczone wysokimi ścianami. Jakim cudem mury trzymają się na tym wietrze?! Wpatruję się w kamienie, w szczególności na narożnikach, starając się im wydrzeć ich konstrukcyjne tajemnice. Otwarcia w murze prowadzą na tarasy, które wyglądają niczym średniowieczne balkony arystokratów, z niesamowitym pejzażem w dół. Ależ miejsce! Zaglądamy do komnat. Przyglądamy się ołtarzom, gdzie w przeszłości były składane ofiary. Twierdza ciągnie się wyżej. Jeszcze dalej i wyżej. W końcu znajdujemy ścieżkę prowadzącą jakby na szczyt sąsiedniej góry. Tam widać ślady konstrukcji. Świątynia czy wartownia? Miejsce kultu czy posterunek? Postanawiamy sprawdzić. To przecież tylko jedna dość nieodległa góra…
Piramida i jezioro w tle widziane ze schodów górskiej twierdzy. Stanowisko archeologiczne La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Po drodze ślady konstrukcji, których nie było wcześniej widać. W dole pasą się konie. Widać ślady dawnej uprawy tarasowej, ślady dróg prowadzących w przeszłość i w dal. Na szczycie znacznie więcej niż tylko piramida. Na pewno miejsce kultu, ale chyba nie tylko. Trochę budynków, które mogły być rezydencjami dla co najmniej kapłanów. Może to odrębne górskie osiedle. Ścieżka wiedzie nas jednak dalej, okazuje się, że to wcale nie jest koniec stanowiska. Schodzimy po drugiej stronie na gigantyczny plac otoczony murem. Na dole kilka świątyń z murami w stanie bliskim do kota Schrödingera. Wchodzę jednak do środka, by przyjrzeć się z bliska konstrukcjom. A ścieka znów wiedzie w dal. To miejsce było naprawdę gigantyczne.
Resztki okrągłego ołtarza. Stanowisko archeologiczne La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Postanawiamy zobaczyć wszystko, skoro już tu jesteśmy. Ruszamy zatem nieznanym szlakiem, wypatrując śladów archeologii i przypatrując się chciwie przyrodzie. Tu czuję się naprawdę jak w Andach i ze zdziwieniem opowiadam o tym. Po kolejnej godzinie docieramy do podnóża twierdzy, na poziom piramidy i boiska do pitz. I znów jesteśmy w Mezoameryce. Niestety, mnie czeka jeszcze ponowna wspinaczka na schody i dalej w poszukiwaniu kapelusza. Gdy wracam, schodzimy w dół, starając się zrobić to nieco inną ścieżką niż wchodziliśmy w górę. Pracownik INAH z uśmiechem zaprasza nas do muzeum. Z przyjemnością. I tak przecież planowaliśmy skorzystać. Lecz najpierw toalety.
Resztki okrągłego ołtarza. Stanowisko archeologiczne La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Stanowisko archeologiczne La Quemada to ruiny potężnego ośrodka, zbudowanego na szczycie góry położonej w samym środku doliny Malpaso. W dole nadal znajduje się jezioro, którego żyzne przybrzeżne gleby zapewniały utrzymanie większej społeczności. Twierdza z łatwością mogła kontrolować otaczający teren jak i całą dolinę. Świetnie widać to na makietach. La Quemada zostało zasiedlone około 350-400 n.e. Odpowiednik wczesnego klasyku w Mezoameryce. Szczyt potęgi ośrodka przypadł jednak na lata 600-850 n.e., gdy górska twierdza stała się hegemonem dla obszaru, na którym znajdowało się jakieś 220 osad o różnych funkcjach i rozmiarach, połączonych z centrum drogami. Mezoamerykański późny klasyk… Architektura zdradza, że w tym okresie szczególnie musieli mieć żywe kontakty. Co najmniej z Toltekami.
Piramida na stanowisku archeologicznym La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Jeśli szukacie wrażeń dookoła miasta Meksyk, zdecydowanie warto poważyć się na rajd na północ, do stanu Zacatecas. W stolicy spędzić co najmniej ze dwie noce. Nacieszyć się atmosferą, architekturą i kuchnią. I obowiązkowo rajd do La Quemada. Najlepiej na cały dzień, by dać sobie czas na nieco dłuższy spacer. La Quemada ma najbardziej imponującą i zapadającą mocno w pamięć architekturę spośród wszystkich stanowisk archeologicznych północnego Meksyku. Niesamowite miejsce, które raz sprawiało, że czułem się jak w dobrze mi znanej Mezoameryce, a raz jak pośród inkaskich świątyń w wysokich Andach w Peru…
Stanowisko archeologiczne La Quemada w stanie Zacatecas, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Zacatecas, Durango, Coahuila, Sierra Madre, El Torreon, Gomez Palacio, Los Angeles, turystyka zaćmieniowa, archeowyprawy
Po wyjściu z muzeum i wydostaniu się z Zacatecas, co zajęło nam dobrą chwilę i wymagało raz jeszcze wspinania się autem stromymi i bardzo wąskimi uliczkami wśród kolorowych domów, przyszła pora na rajd przez trzy stany w stronę El Torreon.
Rajd przez Sierra Madre w stanie Zacatecas, Meksyk do El Torreon (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Do przejechania mieliśmy dobre 400 km, jakieś pięć godzin drogi. Trasa była dość prosta, zaś teren zdawał się równinny. Z odległymi pasmami gór na wszystkich horyzontach, zdawało się, że jedziemy dnem jakiejś wielkiej pradoliny.
Rajd przez Sierra Madre w stanie Zacatecas, Meksyk do El Torreon (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Zagadka Gomez Palacio…
El Torreon, choć leży na dalekich kresach stanu Coahuilla de Zaragoza, oddalony o 250 kilometrów od jego stolicy – Saltillo, jest zarazem największą aglomeracją w stanie i jedną z większych w Meksyku. Mieszka w nim prawie półtora miliona ludzi. Większość drogowskazów, którymi kierowaliśmy się po drodze prowadziła jednak do jakiegoś Gomez Palacio, które musiało mieć najwyraźniej związek z El Torreon, jednak nie było go widać na żadnej z naszych map…
Rajd przez Sierra Madre w stanie Zacatecas, Meksyk do El Torreon (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Nim dotarliśmy do Gomez Palacio, złapał nas zachód Słońca. Nie znając warunków wjazdu do Torreon, postanowiłem zatankować. Zatrzymałem samochód na stacji w Los Angeles, ale po tankowaniu zrobiłem krótki spacer, by przyjrzeć się zorzom. Kończył nam się prowiant, trzeba było pomyśleć o jakichś zakupach na przedmieściach…
Gomez Palacio okazało się ostatnim miastem w Durango, tuż na granicy z Coahuila. Po drugiej stronie wysychającej rzeki Rio Nazas leżało El Torreon. Przedzielone tylko korytem… Stąd Gomez Palacio nie El Torreon figurowało jako główny węzeł komunikacyjny na drogowskazach w stanie Durango, a nawet w Zacatecas. Ot cała zagadka…
Zachód Słońca nad Los Angeles, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Tylko cztery minuty…
Wkrótce po przejechaniu przez Rio Nazas ujrzeliśmy małą Wieżę Eiffle’a, świecącą w nocy na niebiesko. Stała akurat na parkingu wielkopowierzchniowego sklepu Soriana, więc zakręciłem i zatrzymałem się znowu, na szybkie uzupełnienie zapasów. Oczywiście w sklepach wielkopowierzchniowych niczego nie daje się załatwić na szybko…
Wieża Eiffle’a w El Torreon, Coahuila, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Szybko znaleźliśmy wodę i owoce – banany, awokado i pomidory – wielokrotnie tańsze i smaczniejsze niż w Polsce, a nawet świeże tortille w dwóch różnych smakach i kolorach. Długo jednak stałem przy regale z salsami, usiłując w szerokim wachlarzu możliwości dostrzec najbardziej smakowite piórka. Wtedy podeszła do nas menadżerka, pytając skąd jesteśmy i CZY NAPRAWDĘ PRZYJECHALIŚMY DO TORREON TYLKO NA CZTERY MINUTY???! Zrozumiałem, że wszyscy obcy w mieście to turystyka zaćmieniowa i tak normalnie tego jednego z kilkunastu największych miast rozległego Meksyku nikt nie odwiedza. Potem „A ty gdzie mieszkasz, bo widać, że w Meksyku?” i pomogła mi wybrać coś najbliższego między chile chipotle a salsa macha…
Sos chile chipotle robi się z wędzonych papryczek chile jalapeno. Nie jest ognisty, jak salsa macha przygotowywana z chile de arbol, ale niesie smak dymu obozowych ognisk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
El Torreon
El Torreon to dawna hiszpańska osada z XVI wieku. Swą nazwę wzięło od wielkiej wieży, która służyła do monitorowania poziomu wody w, często straszącej wtedy powodziami, a już dziś prawie suchej Rio Nazas. Później miasto zaczęło kwitnąć dzięki sławetnej linii kolejowej, biegnącej stąd do El Paso w USA przez pustynię Chihuahua. Sławnej z westernów… Przejeżdżając przez most na rzece dostałem po oczach fleszem, a potem jeszcze raz, jadąc naprawdę powoli… Do hotelu wciąż jeszcze był spory kawał drogi…
Most przez Rio Nazas w El Torreon, Coahuila, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Turystyka zaćmieniowa
Na rozległym parkingu przed hotelem prawie nie było już wolnego miejsca. Zatrzymałem samochód przy drodze nieopodal wejścia, mając nadzieję na złudny czynnik odstraszania złodziei przez hotelowe kamery. W recepcji upewniłem się, że mogę zignorować żółte krawężniki – tak droga jak i parking należały bowiem do hotelu (na Riviera Maya już raz w tym roku musiałem płacić policji okup mimo takiego założenia 😉 ). Zanim jednak wkroczyliśmy do recepcji, zatrzymaliśmy się na jeden dość podniosły moment przed wejściem.
Powitanie turystów zaćmieniowych w hotelu La Mision w El Torreon, Coahuila, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Po lewej stronie wisiał roll-up, witający tych wszystkich, którzy przybyli na eklipsę. Nie miało to być wprawdzie moje pierwsze zaćmienie Słońca – ledwie kilka miesięcy wcześniej miałem zaszczyt oglądać zaćmienie obrączkowe w Becan, jednak dopiero tutaj poczułem, że wkraczam do świata, który profesor Anthony Aveni – jeden z moich inspiratorów i prekursor archeoastronomii opisał w książce: In the Shadow of the Moon: The Science, Magic, and Mystery of Solar Eclipses. Dotarliśmy na miejsce!! Nie tyle do kresu co do maksimum swojej drogi.
Tacos naszej własnej roboty, El Torreon, Coahuila, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Hotel Mision Torreon, mimo zawrotnych cen, wyniesionych ponad pułap przyzwoitości z okazji zaćmienia Słońca, oferował zaledwie jedno marne gniazdko do ładowania sprzętu, a i to dzięki odłączeniu telewizora, którego na szczęście żadne z nas nie miało zamiaru używać. Drugie znaleźliśmy w łazience, na wszystkie aparaty, kamerę i telefony było to jakby mało… Do późna zrzucałem zdjęcia z kart, przygotowując miejsce pod kolejne, próbowałem podczyścić matrycę, polerowałem obiektywy. Na kolację zjedliśmy nasze własne tacos, testując nowe salsy. Pani ze sklepu miała rację – trafiła w moje gusta…
Wjazd do El Torreon, Coahuila, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Durango, Sierra Madre, Chihuahua, Ojuela, Mapimi, archeowyprawy, minerały, geologia Meksyku
Nasz hotel miał całą swą dość wysoką i rozległą wystawę na południe tak, że amatorzy całkowitego zaćmienia Słońca, będą mogli nazajutrz obserwować fenomen z okien swoich pokojów. Zaraz po przebudzeniu podszedłem więc do okna, uważnie lustrując płynną warstwę chmur. Słońce przebijało się przez nią, zakładałem zatem, że w najgorszym wypadku będziemy mogli obserwować całkowite zaćmienie Słońca bez filtrów na obiektywach, jak przed laty w Krakowie. To jednak marne szanse na widok słonecznej korony czy też protuberancji w fazie totality. Hotel pełen był gości, którzy zjechali do Torreon na to wydarzenie, ja nie miałem jednak zamiaru obserwowania fenomenu z okna czy hotelowego parkingu. Niech będzie to Ojuela, Canon de Fernandez lub Vallecillos.
Las gorditas
Las Gorditas – lokalna kuchnia w stanie Coahuila, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Na śniadanie zjedliśmy gorditas. Rezygnując z zatłoczonej przez eklipserów hotelowej restauracji udaliśmy się do jednej z pobliskich jadłodajni z prostą lokalną kuchnią. Gorditas są zamiennikiem tacos na północy Meksyku, w stanach Coahuilo, Durango, Nayarit i Sinaloa. Najbardziej przypominają pupusas z Salwadoru. Ponieważ było to nasze pierwsze starcie, po pierwszej serii szybko zamówiliśmy drugą, aby przetestować wszystkie dostępne smaki. Śniadnie popiliśmy jamaicą i horchatą – lepszego wyboru nie było. Nadeszła pora, żeby się spakować i ruszać na rekonesans. By znaleźć dobry plener na zaćmienie Słońca, zaplanowaliśmy dużą pętlę, na północ, zachód, południe i z powrotem na wschód. Pustynia Chihuahua… Znajdowaliśmy się w jej południowej części, byłem zatem bardzo ciekaw widoków i terenu z legend o Dzikim Zachodzie.
Na pustyni Chihuahua
Góry Sierra Madre i pustynia Chihuahua, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Nazwa miasta El Torreon pochodzi ponoć od wieży, która służyła tutaj do obserwacji poziomu wody w rzece Nazas. Po drodze kilkakrotnie mijaliśmy jej wyschnięte koryto. Najpierw ruszyliśmy na północ, drogą federalną 40 do Bermejillo, gdzie skręciliśmy na zachód w drogę nr 30, w kierunku Mapimi. Zatrzymaliśmy się w ejido San Isidro, przy stoiskach z minerałami zebranymi w pobliskich górach. Wspaniałe skarby lokalnej geologii mogłyby wypełnić salę niejednego muzeum.
Minerały z gór Sierra Madre, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Długo przyglądałem się okazom, jednak tuż po wyprawie #SolarEclipseRun2024 planowałem przelot na konferencję antropologiczną do Nowego Orleanu. Wożenie kamieni samolotem przy moim ekonomicznym pakowaniu się tylko w plecak na lekko nie wchodziło w grę z żalem, więc odkładałem oglądane kamienie.
Po drugiej stronie drogi ogrodzono pole namiotowe, gotowe na przyjęcie turystów eklipsycznych. Wielki banner reklamował całkowite zaćmienie Słońca, tu jednak nie było widać chętnych. Pewnie szukali noclegów przez internetowe portale, nie próbując podjąć ryzyka i zadać sobie trudu poszukania czegoś na własną rękę na miejscu. Być może nienajlepsza sława stanów Durango i Sinaloa, czy generalnie północnego Meksyku nie była tutaj bez winy? Być może takie nastały już czasy, że w życiu dostrzegamy to tylko, co pokażą nam apki ze smartfonów.
Ostatni wolni Apacze…?
Pustynia Chihuahua i Góry Sierra Madre w tle, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Wypytałem o drogę do Ojuela – dawnej kopalni złota, obok której mieścił się słynny wiszący most, pochodzący jeszcze z XIX wieku. Lokalna społeczność ejido San Isidro pobierała tu tradycyjne lokalne myto szlabanowe. Po uiszczeniu, pomknęliśmy ku łańcuchowi górskiemu widocznemu na południe (Sierra del Sarnoso?).
Kilka kilometrów piaszczystej polnej drogi prowadziło nas ku pięknej panoramie do podnóża gór. W takim miejscu chyba mogliby się ukrywać ostatni wolni Apacze… Są legendy o tym, że pewna grupa niedobitków Mescaleros – jednego z najbardziej wojowniczych plemion Północnej Ameryki uciekła do Meksyku po upadku jednego z powstań Geronimo. Na pokonanych Apaczów polowali zarówno Jankesi jak i Meksykanie, niczym na zwierzęta, mało prawdopodobne, by przetrwali…
Nieoczekiwana przeszkoda
W takich miejscach niegdyś robiło się zasadzki…. Góry Sierra Madre i pustynia Chihuahua, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
U podnóża gór okazało się, że, niestety, nie możemy jechać dalej, ponieważ dalsza droga uniemożliwia mijanie się pojazdów i musimy zaczekać na te, które zjeżdżają zorganizowanym konwojem z gór. Niezadowolony wysiadłem, żeby zrobić kilka zdjęć kaktusom. Zatrzymaliśmy się na krawędzi parowu, który mógł być korytem jakiegoś wyschniętego strumienia. W takich miejscach kiedyś urządzało się zasadzki 😉
Po około godzinie wreszcie dostaliśmy sygnał, że wreszcie możemy zacząć wspinać się pod górę. Przypomniano nam o ograniczeniu prędkości i tym, że nigdzie po drodze nie wolno się zatrzymywać, a w wypadku awarii auta jest kilka zatok, do których trzeba zepchnąć auto i tam niedaleko można znaleźć wodę. Brzmiało poważanie. Miałem nadzieję, że nasz chiński sprzęt nie zazipie się w bezsilności, jak zrobił to w Zacatecas.
Góry Sierra Madre i pustynia Chihuahua, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Droga była rzeczywiście spektakularna… Pomyślałem, że przydałoby się nakręcić stąd jakiś film, niestety, pejzaż psuły wspinające się przed nami samochody. Pustynno-górskie krajobrazy robią doskonałą robotę. Duchy wymordowanych Indian błąkają się pewnie wciąż gdzieś po tej pustyni…
Góry Sierra Madre i pustynia Chihuahua, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Ojuela – Miasteczko Duchów i kontakty z UFO
Po kilkudziesięciu minutach jazdy prawie jak w westernach zobaczyliśmy pierwsze porzucone zabudowania wymarłego miasta. Miasteczko Ojuela założone zostało w 1598 r. po odkryciu przez Hiszpanów dawnych kopalni złota i srebra w tym miejscu. Po meksykańskiej rewolucji, kontrolę nad wydobyciem przejęły związki zawodowe, jednak szybko, bo w 1928 r. porzucono kopalnię na skutek wyczerpania złóż. Odtąd dawne górnicze miasteczko jest uważane za nawiedzane przez duchy. Z legendarnym Mapimi łączyła je linia kolejowa, dokąd transportowano wydobywaną rudę. Tam z kolei podobno przylatuje UFO…
Nie-Brookliński most…
Wiszący most de Ojuela prowadzący do dawnej kopalni złota i srebra w Górach Sierra Madre, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Zaparkowaliśmy na wskazanym miejscu, a następnie udaliśmy się na spacer, by zobaczyć legendarny most. Most de Ojuela zaprojektował Wilhelm Hildenbrand, a zbudowała go firma rodzinna Roeblingów – tych samych, którzy zaprojektowali i zbudowali słynny most na Brooklynie. Ukończono go w 1898 r., a w 1991 r. odbudowano, aby stanowił atrakcję turystyczną. Wiszący most de Ojuela ma 271,5 m długości, zaś odległość między rozciągającymi liny pylonami wynosi ponad 300 m. W chwili wybudowania znajdował się w pierwszej trójce wiszących mostów na Ziemi.
Wiszący most de Ojuela prowadzący do dawnej kopalni złota i srebra w Górach Sierra Madre, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Przeszliśmy te kilkaset metrów przez przestworza, chłonąc widoki i wiatr, przynoszący ulgę w tym pustynnym słońcu. Sceny ze Świątyni Zagłady nasuwały się same z siebie, ale most trzymał mocno 😉 Po drugiej stronie wpadliśmy na kolejkę osób oczekujących na wejście do nieczynnej kopalni. Amatorzy indiańskiego złota i srebra?
Wiszący most de Ojuela prowadzący do dawnej kopalni złota i srebra w Górach Sierra Madre, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Skarby Sierra Madre w sztolniach Ojuela
W Ojuela nadal poluje się na minerały, teraz jednak wyszukując rzadkich kolekcjonerskich okazów. Z kopalni znanych jest aż 114 różnych rodzajów minerałów, w tym głównie rzadkie arseniany, jak: adamin świecący w ultrafioletowym świetle, köttigit, który ma różne barwy w zależności od tego pod jakim kątem się na niego patrzy (pleochroizm), skorodyt, który pachnie czosnkiem, kiedy go podgrzać, legrandyt czy mimetezyt. Inne rzadkie minerały w Ojuela to: plattneryt, aurychalcyt, wulfenit, rozazyt, czy hemimorfit, a powszechnie występujące to fluoryt i kalcyt. Pochodzą stąd również sensacyjne podróbki, jak kobjaszewit i sztucznie barwione okazy hemimorfitu.
Przyroda gór Sierra Madre, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Tutaj na pewno nie będziemy oglądać zaćmienia…
Zamiast tłoczyć się w szybach porzuconej kopalni, postanowiliśmy rozejrzeć się po okolicy i, by zobaczyć lepszą panoramę mostu, wejść nieco wyżej. To piękne miejsce, widoki są wspaniałe, ale ma mocno skomplikowaną logistykę z niepewnym rezultatem. Tutaj na pewno nie będziemy oglądać zaćmienia…
Przyroda gór Sierra Madre, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
W drodze powrotnej również wyrwałem pierwszy naprzód. Długo czekaliśmy na spóźniony samochód, który miał najwyraźniej problem żeby wdrapać się na górę, a my mieliśmy jeszcze sporo tego dnia do zobaczenia. Poza tym chciałem mieć z tego dobry film. Pełna zakrętów droga z poboczem marki przepaść była wymagająca, potrzebowałem do niej dwóch rąk, zatem oddałem kamerę pasażerce. Jak myślicie, jak wyszło…?
Przyroda gór Sierra Madre, Durango, Meksyk i wiszący most de Ojuela (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Mazatlan, Sinaloa, Las Labradas, petroglify, sztuka naskalna, archeowyprawy
Skalne wybrzeże Oceanu Spokojnego na stanowisku archeologicznym Las Labradas, Sinaloa, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Nie wiem jak wyglądał wschód Słońca nad oceanem. Wczorajszy górski rajd przez Sierra Madre z Durango do Sinaloa podobnie, jak i nawrót problemu medycznego, który ciągnął się za mną jeszcze od czasów niefortunnej ekspedycji archeologicznej w Machu Picchu (Peru), zrobił swoje, składając mnie na pół. Nie jestem amatorem anestetyków. Używam ich dopiero, gdy naprawdę mam problem. Tym razem musiałem wziąć ketonal, by zasnąć. Ponieważ nie musiałem teraz łykać niczego, by wstać, urealniało to mglistą wizję kolejnej dawki przyjętej po przebudzeniu gdzieś w drugiej połowie nocy. Przecierając oczy próbowałem sobie przypomnieć, co też mam dzisiaj zrobić, dokąd jechać i gdzie ja właściwie jestem?! Na imię mam…
Sinaloa… Rozejrzałem się po pustym pokoju, taksując uważnie zamknięcia w oknach, prowadzących do wewnętrznego szybu budynku oraz pancerne drzwi. Kiedyś, w Belize City, gdy trafiłem do hotelu okratowanego od piwnic aż po szczyt najwyższego piętra, a właściciel poradził mi, bym zastawił na noc drzwi od środka komodą, z rozbawieniem skonstatowałem nie działający zamek w oknie… Z tego co powiedział mi rano, instruując, którą drogą nie powinienem wracać na dworzec, to nie była wcale taka zła dzielnica… Wszystko złe, co słyszeliście o Meksyku, włącznie z zupełnie nieuzasadnionym powiedzeniem „Ale Meksyk”, zawdzięczamy prawdopodobnie stanowi Sinaloa. Ja mówię „Ale Francja”, bo w trakcie podróży po Meksyku najwięcej incydentów bezpieczeństwa zaliczyłem na lotnisku w Paryżu 😉 Więc Las Labradas, na północ, a potem długa droga powrotna na południe…
Na północ
Skalne wybrzeże Oceanu Spokojnego na stanowisku archeologicznym Las Labradas, Sinaloa, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
…i tak naprawdę na zachód, bo był to najdalej wysunięty na północny-zachód punkt na trasie naszego #SolarEclipseRun2024. Stanowisko archeologiczne Las Labradas znajduje się o godzinę jazdy na północ z Mazatlan płatną autostradą, lub półtorej godziny normalnymi drogami. Jeżdżąc zwyczajnymi drogami zawsze zobaczy się więcej. W tym wypadku jednak czekała nas później długa droga na południe, a pół godziny tam i pół godziny z powrotem to, jak nie patrzeć dodatkowa godzina. Wyjątkowo wybrałem autostradę… Nie miałem siły na śniadanie, więc tylko zimny prysznic i bagaże do auta. Relacji z porannego spaceru wysłuchałem już w drodze, a może nie wysłuchałem – nie pamiętam… W wyważonym pośpiechu opuszczałem Mazatlan. Bez żalu, bo mając świadomość, że za kilka godzin będziemy tędy wracać.
Z autostrady, po bodajże dwóch bramkach, zjeżdża się w końcu na piaszczystą drogę, którą po kilku kilometrach dojeżdża się na wybrzeże Pacyfiku. Stanowisko archeologiczne Las Labradas znajduje się na terenie obszaru chronionego Meseta de Cacaxtla Natural Protected Area.
Las Labradas
Jeden z petroglifów na stanowisku archeologicznym Las Labradas w stanie Sinaloa, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Stanowisko archeologiczne Las Labradas nie jest może rozległe, ale naprawdę ładnie położone, a do tego imponujące nawet dla kogoś kto nie ma pojęcia o sztuce naskalnej i petroglifach, ani archeologii w ogóle… Symbole wyryte w skale działają na wyobraźnię. Pomiędzy kamieniami przemykały jaszczurki, których kolczaste ogony wiły się podobnie jak zawijasy w petroglifach. Rozeszliśmy się w różnych kierunkach, szukając wrażeń na własną rękę.
Datowanie petroglifów nie należy do rzeczy łatwych. Według różnych doniesień te z Las Labradas mają więc od tysiąca do aż czterech tysięcy lat. Są to jedyne znane petroglify na oceanicznym wybrzeżu Pacyfiku na kontynentach Ameryk i jeden z najważniejszych przykładów sztuki naskalnej na obu kontynentach.
Jeden z petroglifów na stanowisku archeologicznym Las Labradas w stanie Sinaloa, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
W gminie San Ignacio istnieją inne obszary z petroglifami, takie jak: El Cuichi, Acatitlán, Cerro Prieto, czy La Mesa de Cacaxtla. Nie są to jednak tak imponujące przykłady sztuki naskalnej jak te z Las Labradas. Obiecałem sobie, więc w pierwszej wolnej chwili napisać o nich coś więcej i przede wszystkim wywołać więcej zdjęć spośród tych kilu setek, które tam zrobiłem 😉
Drogą powrotną do Mazatlan i dalej na południe, aż do Ixtla del Torres nie zamierzam nikogo zanudzać. Trwała te swoje siedem godzin, a po drodze tym razem nie zatrzymywaliśmy się nigdzie. Z okien pędzącego samochodu widzieliśmy sporo wyschniętych koryt terenów zalewowych w bliskim sąsiedztwie wybrzeża Pacyfiku.
Ixtla del Torres
Do Ixtla del Torres dotarliśmy dobrze po zachodzie Słońca. Księżyc był tuż po nowiu, a jego bardzo wąski sierp pozwalał dostrzec zacienionego satelitę. W pobliżu sierpa przepięknie jaśniał Jowisz, a w jego sąsiedztwie doskonale tej nocy widoczne cztery galilejskie księżyce – jedne z najbardziej obiecujących astrobiologicznie obiektów astronomicznych w Układzie Słonecznym 😉 Nasz nocleg znajdował się na południe, za miastem, tuż przy strefie archeologicznej Del Torres. Bardzo przyjemne miejsce. W sklepiku osiedlowym udało mi się kupić bardzo smaczne tortille.
Skalne wybrzeże Oceanu Spokojnego na stanowisku archeologicznym Las Labradas, Sinaloa, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Durango, Sierra Madre Occidental, Sinaloa, Mazatlan, La Ferreria, Ganot-Peschard, astrofotowyprawy, archeowyprawy, całkowite zaćmienie Słońca w Meksyku
Górskie pejzaże w Sierra Madre Occidental, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
W Meksyku nie ma sensu tylko się przemieszczać. Bez względu na to, czy do pokonania mamy małe, czy wielkie odległości, wciąż zbyt wiele jest do zobaczenia na trasie. Taki był i ten dzień. Po całkowitym zaćmieniu Słońca wiadomo było, że odtąd będziemy jechać w drogę powrotną do Ciudad de Mexico (CDMX), jednak mieliśmy na to jeszcze kilka dni. W planach najpierw musieliśmy dotrzeć na wybrzeże Pacyfiku, a dopiero potem równolegle do brzegów oceanu zacząć długą drogę powrotną na południe. Dziś mieliśmy przejechać drogę do Mazatlan, w stanie Sinaloa. Po drodze były jednak góry – nienajłatwiejszy odcinek Sierra Madre. Na mapie droga wiła się i wiła dziesiątkami serpentyn, przypominając dzień, w którym w trakcie drogi na północ odbiliśmy z Santiago de Querétaro na wschód, by przedostać się przez góry do Jalpan de Serra. Najpierw jednak jeszcze Durango i chociaż trochę tego co można zobaczyć tu.
Muzeum Archeologii Durango – Ganot-Peschard
Museo de Arqueología Ganot-Peschard w Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Na pierwszy ogień poszło muzeum stanowe. Archeologiczne muzeum niezarządzane i nieutrzymywane przez INAH, choć jego bogate kolekcje znajdują się w rejestrach tej instytucji. Museo de Arqueología Ganot-Peschard mieści się w XIX-wiecznej budowli i zostało uruchomione w 1998 r. Mimo niewielkich rozmiarów – jest tu zaledwie siedem ekspozycyjnych sal, muzeum zgromadziło bogate kolekcje kultur: Loma San Gabriel, Chalchihuites, Guadiana i Aztatlán, a więc z terenów nie tylko obecnego stanu Durango, ale i Zacatecas, Sinaloa, Jalisco i Nayarit. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się doskonale zorganizowane, zabytki ciekawie wyeksponowane, a kolekcje wzbogacone o dodatkowe informacje. Warto odwiedzić miasto choćby tylko dla tego miejsca.
Nie takie straszne Durango…
Po drodze do muzeum omal nie zaliczyłem dzwona, wśród wąskich jednokierunkowych uliczek. Pomimo miejsca pod muzeum, zdecydowałem się również skorzystać z parkingu jakiejś restauracji, by nie zostawiać auta na żółtej linii. Cóż, że dziesiątki innych aut parkowało w ten sposób…? Blachy z innego stanu, zawsze mogły stać się pretekstem do wygenerowania jakiegoś problemu. Zwłaszcza, że tak ostrzegano nas przed tym stanem. Moje obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Sympatyczny staruszek pilnujący parkingu nie tylko nie chciał ode mnie przyjąć żadnej kasy, ale jeszcze wyszedł na drogę, by pomóc mi bezpiecznie wyjechać. Wszędzie znajdą się dobrzy ludzie, więc może nie takie straszne to Durango?
La Ferreria – stanowisko archeologiczne w Durango
Stanowisko archeologiczne La Ferreria w Druango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
A teraz pora na stanowisko archeologiczne. Jak wspominałem, na północy, poza granicami Mezoameryki, nie było ich zbyt wiele. W mieście Durango udało mi się jednak znaleźć jedno. Strefa archeologiczna La Ferreria leżała na wzgórzu na obrzeżach. Dojazd zabrał nam jakieś kilkanaście minut, z poprawką na to, że szpilka w nawigacji jak zwykle była ustawiona gdzie indziej. Odtąd poszło już źle… Najpierw, wysiadając z auta, wysypałem z plecaka aparat z kompletem obiektywów. W wyniku straciłem pokrętło zmiany trybów – aparat został w trybie auto, który dawno już przestał mi wystarczać. Potem facet na kasie zażądał kasy za aparat twierdząc, że to wideokamera. Mogłem się kłócić, a nawet narobić mu koło pióra, ale spojrzałem na auto stojące samotnie nieopodal i postanowiłem odżałować te 50 pestek. W końcu byłem w Durango…
Stanowisko archeologiczne La Ferreira było skąpane w Słońcu. Zaczęliśmy od spaceru wokół podnóża góry. Następnie wspięliśmy się na szczyt, oglądając po drodze częściowo zrekonstruowane budynki. Nie lubię rekonstrukcji. Odkąd wiem, że nie mogę im ufać, traktuję jak opakowania o charakterze zastępczym. Wpatrując się w kamienie, starałem się więc używać wyobraźni, cofając w czasie i umiejscawiając poszczególne zabytki na tle krajobrazu. Archeologia nie ma sensu w oderwaniu od krajobrazu, przynajmniej ta Mezoameryki, więc chociaż znajdowaliśmy się poza jej granicami, siłą rzeczy starałem się stosować do interpretacji tak dla mnie oczywiste mezoamerykańskie standardy.
Archeologia pogranicza
Kto zgadnie? Tak, boisko do pok-ta-pok – niewątpliwe świadectwo mezoamerykańskich wpływów w La Ferreria, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Położone nad Rio Tunal stanowisko archeologiczne La Ferreria było zamieszkane w okresie postklasycznym przez Zakateków oraz Tepehuano. Najstarsze znalezione ślady pochodzą jednak w tym miejscu od migrujących Nahua. Wzgórze La Ferreria i rzeka Tunal musiały być atrakcyjnym miejscem, ponieważ od VII do XV w. n.e. miejsce to było zasiedlane wielokrotnie. Choć jego wyludnianie również musiało mieć swoją przyczynę. Architektura La Ferreria wskazuje na związki z południowym-zachodem dzisiejszych USA. W miejscu tym spotykały się najwyraźniej wpływy kulturowe tzw. Southwestu (Oazoameryki) i Mezoameryki. Niepocieszony, że nie mogę zrobić porządnych zdjęć przeszedłem tylko przez umieszczone na stanowisku muzeum. Odczułem nawet pewną ulgę, kiedy znów wyruszyliśmy w drogę.
Rajd przez Sierra Madre z Durango do Mazatlan
Górski krajobraz z korytem wyschniętej rzeki gdzieś w Sierra Madre Occidental, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
A droga tego dnia, choć liczyła tylko 350 km, przebiegała głównie na wysokości ponad 2000 m i miała zająć mi jakieś siedem godzin – Sierra Madre Occidental. Wróciły profilowane serpentyny, głębokie przepaści sięgające na setki metrów tuż poza skrajem drogi. Wróciły wysokie klify, brzemienne w grona skał grożących potężnym zawałem.
Wysoki klif tuż nad drogą w Sierra Madre Occidental, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Wróciły piękne krajobrazy, pełne żywej zieleni kontrastującej ze stonowanymi kolorami skał albo nagich piasków. Pustynna roślinność: juki i kaktusy, ustąpiła miejsca wpierw krzewom, a później gęstym lasom iglastym. Była to podobna przemiana krajobrazu jak w Sierra Madre Oriental, na trasie z Santiago de Queretaro do Jalpan de Serra. Co jakiś czas przystawaliśmy na zakrętach z panoramami na rozległe doliny rozciągające się szeroko i daleko w dole.
Suche górskie pejzaże w Sierra Madre Occidental, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Wystarczy na to paliwa?
Z Durango wyruszyłem mając ponad pół baku paliwa, szybko zatem zacząłem odczuwać stres, że przy tych wszystkich stromych podjazdach może to nie wystarczyć. Przejeżdżaliśmy przez górskie osady, które sprawiały wrażenie zapomnianych enklaw, porzuconych gdzieś z dala od cywilizacji. Wiem, że w takich miejscach ludzie wiedzą jak radzić sobie z potrzebami takimi jak paliwo.
Leśne górskie pejzaże w Sierra Madre Occidental, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Póki co rozglądałem się jednak za zwykłą stacją benzynową. Trafiła się w El Salto – miasteczku, które mimo nieoczekiwanie sporych rozmiarów (na oko mieszkało tutaj ze 20 tys. ludzi), przypominało wielki górski obóz, pełen prostych konstrukcji z desek i szałasów. Ceny paliw na stacjach w takich odległych miejscach z zasady są znacznie wyższe, jednak ratując się gdzieś na trasie musiałbym zapłacić jeszcze więcej.
El Espinazo del Diablo
Klif El Espinazo del Diablo w Sierra Madre Occidental, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Z pełnym bakiem mogłem już tylko cieszyć się przejażdżką mimo, iż nawigacja wskazywała, że trwać ona będzie prawie do zachodu Słońca. Na dłużej zatrzymaliśmy się na moście pod postrzępionymi klifami El Espinazo Del Diablo – dość popularnym punkcie widokowym, bo zdaje się sporo osób przyjechało z Mazatlan specjalnie tylko tu. W jakiś czas potem przekroczyliśmy granicę stanu Sinaloa…
Górski krajobraz w Sierra Madre Occidental, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Zmierzch w Sinaloa
Zachód Słońca w Mazatlan na wybrzeżu Oceanu Spokojnego, Sinaloa, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Do Mazatlan pozostało jeszcze wiele serpentyn i wiele stromych zjazdów i podjazdów. Siłą rzeczy szukałem różnic między Durango i Sinaloa, jednak przyroda tu i tu była taka sama, ludzie napotykani po drodze również… W Mazatlan udało nam się dotrzeć nad Pacyfik przed zachodem Słońca. Najpierw jednak hotel z pancernymi drzwiami w pokojach i potłuczonym szkłem na podjeździe. Czujnym okiem zlustrowałem najbliższą okolicę…
Zachód Słońca nad Pacyfikiem
Na plażę mieliśmy ledwie kilka przecznic. Choć była mocno zatłoczona zdaje się, że jak okiem sięgnąć, byliśmy na niej jedynymi białymi. Wysokie palmy i strzeliste budynki. Apartamentowce i hotele… Wieczór nad morzem po tym wszystkim wydawał się tak niewiarygodny, jakbyśmy nagle przeskoczyli na całkiem inną planetę. Jakże odmienny krajobraz po całym dniu w Sierra Madre?! Całym tygodniu w Sierra Madre, jeśli się zastanowić… Smakowite zapachy dobiegały z taquerii rozrzuconych wzdłuż promenady. Uśmiechnięte kelnerki kusiły zimnym piwem i micheladą…
Zachód Słońca w Mazatlan na wybrzeżu Oceanu Spokojnego, Sinaloa, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Durango, Rio Nazas, Canon de Fernandez, ahuehuete, cyprysy, drzewa Montezumy, astrofotowyprawy, archeowyprawy, całkowite zaćmienie Słońca w Meksyku
Transport wody do picia gdzieś w Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Chwile ekscytacji minęły szybko, kiedy palące światło zalało znów dolinę. Całkowite zaćmienie Słońca zmienia niedostrzegalnie. Nieraz pewnie będziemy do niego wracać, próbując rozebrać na czynniki pierwsze szum zapisany w rekordach pamięci. Próbując złożyć z niewiarygodnych skrawków materiału jakąś logiczną całość. Podbiegłem do sąsiadów, pokazując przemiłym Meksykanom to co widział aparat. Widzieli protuberancje! Gołym okiem… Czerwone ogniki światła na brzegach czarnej tarczy Księżyca. Starszy pan, który był z nimi, zapewne ojciec panny młodej, widział gdzieś kiedyś zaćmienie. Wybierali się teraz do Canon de Fernandez, więc powiedzieliśmy sobie „do zobaczenia”.
Jukka na pustyni Chihuahua w Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Było to wprawdzie raczej mało prawdopodobne, ale my w końcu wybieraliśmy się tam również. Dwóch campesinos pojawiło się na polu po drugiej stronie rowu melioracyjnego, tuż przy naszym aucie. Przeskoczyłem wykrot, choć miękkie ściany sprawiły, że zjechałem ku błocku w dół. Udało mi się nie utopić tym razem aparatu, jak kiedyś w Orinoko, więc im również pokazałem jak widziałem zaćmienie. Pożegnaliśmy się wyruszyliśmy w drogę. Do Durango, stolicy stanu o tej samej nazwie. Po drodze jednak najpierw wspominana dolina.
Gdzieś w Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Adobe
Porzucone domy z cegły adobe, Santo Nino, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Skręciliśmy między wioski: San Jacinto, 21 de Marzo, El Refugio… Szybko skończył się asfalt. W Santo Nino kilkanaście porzuconych domów zbudowanych z cegły adobe. W ich ścianach wiły już sobie gniazda ptaki. Następnie nawigacja zaprowadziła mnie w płot, więc wymyślając Ingrid, zacząłem szukać drogi objazdowej. Minęliśmy duży sad pełen drzew owocowych. Nawadniany za pomocą wężyków wystających z trawy nieopodal pni. Między drzewami dzięki temu było również zielono. Niestety nie rozpoznałem co to za gatunek.
Pora sucha w Durango i chętni na choćby łyk wody z dna rowu melioracyjnego. Campesinos na rancho w Canon de Fernandez, Pustynia Chiuhuahua, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Przejechaliśmy obok kempingu. Odtąd droga biegła już wzdłuż kanału, a następnie rzeki. Nie było zasięgu sieci, więc starałem się zapamiętywać szczegóły topografii tak jak to robię w trakcie nurkowania w jaskiniach. Góry były coraz bliżej. Wkoło wiele zieleni. Droga za to wyglądała coraz trudniej, usypana z mniejszych i większych kawałków skał. Niebezpiecznych dla karoserii, szyb i dla opon… Brak zasięgu i brak ludzkich osad przed nami zaczął zyskiwać w tym wypadku coraz większe znaczenie.
Rio Nazas (Tlahualilo)
Cypryśniki meksykańskie (Taxodium mucronatum) zwany też cyprysami łysymi, drzewami Montezumy albo ahuehuete nad Rio Nazas, Canon de Fernandez, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Wzdłuż brzegu Rio Nazas rosły potężne drzewa – ahuehuete, zwane dziś cyprysami Montezumy. Widzieliśmy je niedawno w trakcie tej wyprawy w Teotihuacan. Daleko na południu Meksyku, w stanie Oaxaca rośnie Arbol de Tule – drzewo o najgrubszym znanym na Ziemiu pniu. To również cypryśnik meksykański i miałem zaszczyt go oglądać w trakcie pierwszej takiej wyprawy dookoła Meksyku w roku 2010. Podobno niektóre z tutejszych Taxodium mucronatum mają po 1400 lat!
Cypryśnik meksykański (Taxodium mucronatum) zwany też łysym cyprysem lub drzewem Montezumy albo ahuehuete nad rzeką Nazas, Canon de Fernandez, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Canon de Fernandez
Canon de Fernandez, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Canon de Fernandez z uwagi na przyrodę był od roku 2004 parkiem stanowym, zaś od roku 2008 wpisano go na listę najważniejszych światowych mokradeł zgodnie z traktatem Ramsar. Rzeka Nazas, oryginalnie Tlahualilo nawadniała spore tereny, tworząc żyzną rolniczą enklawę w samym sercu pustyni Chihuahua. Wypływając z Sierra Madre Occidental kończy dzisiaj w wysychającej lagunie Mayran i jeziorze Caiman. To własnie jej suche koryto mijaliśmy, wyjeżdżając z Torreon! tu jednak była wciąż pełna wody i pełna życia.
Cypryśnik meksykański (Taxodium mucronatum) zwany też łysym cyprysem, drzewem Montezumy albo ahuehuete. Narodowe drzewo Meksyku od 1910 r. Canon de Fernandez, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Co jakiś czas wśród tych potężnych drzew o fantazyjnie pomarszczonych pniach i poskręcanych konarach widać było małe polany – miejsca idealne wręcz na obozowanie. Wyraziłem obawę, że to, do którego jechaliśmy jest jedynie szpilką na mapie, niczym więcej. Oznaczało to, że niekoniecznie naszym chińskim autem da się przejechać całą dolinę Canon de Fernandez na wylot.
Na brzegu Rio Nazas, Canon de Fernandez, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Zwłaszcza, że gdzieś przed nami rzeka Nazas zakręca i nie wiadomo czy jest tam jakakolwiek droga i most, a po zwalonych pniach auta raczej nie przeniesiemy. W jakiś czas po szpilce wybrałem zatem polanę i zatrzymałem auto, by rozprostować kości i choć przez chwilę spokojnie rozejrzeć się po terenie. Lubię takie miejsca, w których można się zaszyć…
Porzucony dom z suszonej cegły adobe, Canon de Fernandez. Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Spostrzegłem resztki budynków, ledwie widocznych wśród traw. Bo i czegóż innego można spodziewać się po archeologu?! Spróbowałem ogarnąć wzrokiem Rio Nazas, zapamiętać to jak toczy się pośród gór. Ich ciemne szczyty jakby nachylały się ku nam. Ponoć żyje tu z dwieście gatunków ptaków – nieco więcej niż połowa z tego co nad Ria Lagartos, ale nadal trochę. A wśród nich modrowronki zielone (Cyanocorax yncas) 😉 Wspaniałe miejsce na obóz. Szkoda, że dziś nie mieliśmy tego w planach, bo pewnie nigdy tu nie wrócę, choć nigdy nie mów nigdy… Nazrywałem dzikich pomarańcz przed powrotem do samochodu.
Dzikie pomarańcze w Canon de Fernandez nad Rio Nazas, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Changan…
Zawróciliśmy. W drugą stronę droga wyglądała znacznie trudniej. Potwierdził to Changan, rzężąc i gasnąc w trakcie podjazdu pod jedną z górek. Po doświadczeniach w Zacatecas wiedziałem, że nie jest od tego. Zapaliłem silnik i ostrożnie zjechałem tyłem. Potem wysiadłem, żeby się rozejrzeć. Szybko dotarło do mnie, że pomyliłem drogę. W prawo był zaimprowizowany mostek, którym wcześniej przejeżdżaliśmy przez kanał.
Dalej już łatwo rozpoznawalna droga: sad, kemping, porzucone budynki z adobe, wioski. Kamień spadł mi z serca, szczęśliwie nie rozbijając szyby w samochodzie. Wkrótce dotarliśmy do Jose E. Garcia i wypatrzonej przeze mnie dwa dni wcześniej stacji benzynowej z najtańszą wachą w okolicy. Teraz do pełna poproszę…
Porzucony dom z cegły adobe, Santo Nino, Durango, Meksyk. Widoczne w ścianie otwory to w wielu wypadkach ptasie gniazda (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Rajd do Durango
Jukka na pustyni Chihuahua w stanie Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Do stolicy stanu Durango było przed nami nieźle ponad 200 km. Prosta droga wiodła głównie dnem dość rozległej doliny. Kolejne pasma Sierra Madre wydawały się coraz dalej i dalej. A jednak i na takiej drodze można mieć przygodę, nie tylko w formie policji wyciągającej ręce do turystów po pieniądze… Aby nie musieć liczyć na współpasażerów, zwykle zabieram z sobą w podróż solidną porcję orzeźwiającej muzyki. A, że wszyscy, prócz mnie spali, były to skrzydła „Pszczółki” inne skoczne utwory z płyty „Królowa czasu„. Akurat na zakręcie ktoś dostał swą „Wiadomość w bursztynie„… :/
Ciężarówka na zakręcie drogi prowadzącej do stolicy stanu Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Do stolicy Durango dotarliśmy zatem dobrze po zachodzie Słońca. Ten przynajmniej zdawał się dość malowniczy… trochę dzięki rozpalonemu niebu tuż ponad horyzontem, a trochę dzięki Jowiszowi, który w miejsce Wenus przejął rolę Gwiazdy Wieczornej. Przy całych dniach za kółkiem brakowało mi trochę tych widoków rozgwieżdżonego nocnego nieba. Szpilka w nawigacji natomiast, podająca dokładną lokalizację motelu, tkwiła jak zwykle nie w tym miejscu co trzeba.
Jowisz i wieczorne zorze nad Durango w drodze po wymarzony czajnik (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Młoda dziewczyna na recepcji słabo sobie radziła, próbując w pojedynkę ogarnąć nazbyt wiele. Ze względu na warunki odmówiłem pokoju i sam przeszedłem się po motelu ogarniając lepszy, dokąd później przyniosła mi klucz. Znów nie było czajnika… Pojechaliśmy na zakupy do Soriany na drugą stronę miasta, uzupełnić zapasy. Czułem się źle, zatem aby przygotować sobie zestaw naprawczy, kupiłem w końcu czajnik. Jego myślą przewodnią, pozwalającą finansowo uzasadnić ten rozrzutny wydatek była jednak kawa. Te kilka kaw, które moglibyśmy wypić jeszcze o porankach, w czasie do końca wyprawy. Mieliśmy przecież jeszcze w zapasach pyszną kawę od Carmen…
Kwitnące jukki, porastające zbocze jednego ze wzgórz w Durango na pustyni Chihuahua w Meksyku (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Durango, Juan E. Garcia, Torreon, Coahuilla, astrofotowyprawy, zaćmienie Słońca, całkowite, częściowe, całkowitość, totalność, zupełność, protuberancje, zorza polarna, archeowyprawy
Pora wstawać na zaćmienie Słońca…
Całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 w stanie Durango w Meksyku, godzina 13:20 (fot: P.A. Trześniowski)
Która tu jest godzina?
Mój telefon podaje mi zwykle ten właściwy czas, odnajdując się w danej strefie czasowej poprzez BTS-y. Są jednak miejsca, gdzie algorytm przestaje się sprawdzać, jak południowy-wschód stanu Campeche. Tam często prowadzenie przejmuje najwyraźniej mocniejszy sygnał z późniejszego o godzinę stanu Quintana Roo. Jeszcze bardziej niezrozumiale zaczął mnie oszukiwać na północy Meksyku, twierdząc, że znajdujemy się w strefie, różniącej się o godzinę od aktualnego czasu w stanach Zacatecas, Coahuilla, Durango, a później w Sinaloa, Nayarit i Michoacan. Nie wiedziałem czy smartfon nie przestawi się nagle na właściwy czas i w efekcie przestałem mu ufać. Danych, które miałem dla rozpoczęcia częściowego i całkowitego zaćmienia Słońca mogłem być również pewien dopiero, gdy fenomen się zacznie…
Trasa całkowitego zaćmienia Słońca 8 IV 2024 r. nad Ameryką Północną – trzy różne kraje i różne strefy czasowe (ryc. GreatAmericanEclipse.com)
Take me to your secret places…
Byłem tak nakręcony, że prawie nie potrzebowałem leków, które musiałem wrzucić, żeby normalnie zasnąć. Zjedliśmy guacamole, przy solidnym akompaniamencie sals, które podróżowały z nami. Wypiliśmy kawę i wyruszyliśmy w drogę. Po raz ostatni przejechaliśmy obok lokalnej wieży Eiffle’a, tym razem w pełni oświetlonej przez Słońce. Po raz ostatni przecięliśmy Gomez Palacio i Los Angeles, mijając po drodze wysuszone koryto rzeki Nazas – ponurą zapowiedź zbliżającej się katastrofy. Częściowe zaćmienie powinno zacząć się 11:55. Do tego czasu miałem zamiar dotrzeć tak blisko Vallecillos, jak to tylko możliwe. Po drodze jednak cały czas przyglądałem się niebu… Bo niebo nad Torreon było zachmurzone.
Cerro de la Ballena / Picacho, Jose E. Garcia, Durango, północny Meksyk w początkowej fazie zaćmienia Słońca (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Pomimo jak najlepszych prognoz dla stanów Durango i Sinaloa, jechaliśmy pod rozświetlonym promieniami, jednak niepokojąco gęstym całunem chmur. W kierunku Jose E. Garcia niebo zdawało się przejaśniać, choć jeszcze dalej, nad Vallecillos znowu wisiały chmury. „Take me to your secret places…” zaśpiewała Cathrine, przyspieszając sopranem bicie mojego serca. Wilczy warkot Thorsena odpowiedział jej, kiedy właśnie skręcaliśmy na zachód z drogi federalnej 49, tuż za przeciętą górą…
Pierwszy kontakt – początki fenomenu i częściowe zaćmienie Słońca
Częściowe zaćmienie Słońca 8 IV 2024 godzina 12:09 (prawie kwadrans po pierwszym kontakcie). Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
Czułem, że czas nas goni, więc zaraz za Jose E. Garcia zatrzymałem auto, żeby spojrzeć na Słońce. To było miejsce, w którym wczoraj żegnaliśmy je o zachodzie. Pośród zalanych pól, wśród tylu wodnych ptaków. Dziś ptaków było mniej – uwijały się w pobliskich zaroślach. Za to na poboczu nie byliśmy sami. Kilkoro Meksykanów podeszło się przywitać i obejrzeć nasz sprzęt. Wyjąłem w ich kierunku specjalne okulary, jednak okazało się, że wszyscy mają podobne. Pokazałem im zatem kilka pierwszych zdjęć – Księżyc właśnie zaczął połykać tarczę Słońca!
Następnie sprawdziłem godzinę, żeby potwierdzić czas. Trwożnie rozejrzałem się po całunie chmur, oceniając kierunek wiatru. Nie było sensu jechać dalej do mego Vallecillos. Od tajemniczej atmosfery opuszczonej wioski ważniejsze w tym momencie były szanse na przejrzyste niebo. A może ruszyć w kierunku stolicy stanu Durango, wzdłuż drogi federalnej..? – zastanawiałem się, spoglądając w tamtym kierunku. Zostajemy tutaj! – podjąłem wreszcie ostateczną decyzję. I niech się dzieje co chce…
Picacho – Góra Wieloryba
Cerro de la Ballena / Picacho, Durango, północny Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
W kierunku przeciętej góry ustawiłem kamerę. Z tej strony nie wyglądała zresztą na przeciętą – tamten widok znaliśmy od strony drogi z Torreon. Tutaj prezentowała nam swoją najbogatszą elewację. Od Meksykanów dowiedzieliśmy się, że nazywają ją Picacho albo Górą Wieloryba. Chciałem zarejestrować to, czego nie udało mi się uchwycić w Becan: zapadanie ciemności, nagły spadek natężenia słonecznego światła, praktycznie niezauważalny w trakcie obrączkowego zaćmienia Słońca. Chciałem uwiecznić to w jaki sposób zmienia zachowanie przyroda. O ile w jakiś zmienia… Następnie wróciłem do obserwacji Słońca.
Gdzie są plamy?
Plamy słoneczne widoczne w trakcie zachodu Słońca nad stanowiskiem archeologicznym Nakum, w Gwatemali na dwa tygodnie przed całkowitym zaćmieniem (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Mniej więcej w centrum tarczy widać było zespół położonych blisko siebie dość dużych ciemnych plam i jeszcze jedną mniejszą po lewej stronie na dole. Wszystkie pozostałe, które wpędziły mnie w takie zdumienie w ruinach Nakum, w Gwatemali w przeciągu dwóch tygodni zniknęły. Zmniejszało to nadzieje na protuberancje, rozbłyski i koronalne wyrzuty masy (CME). Aktywność Słońca mierzona ilością plam i rozbłysków zachodzi w cyklach o czasie trwania średnio około 11 lat (zaobserwowano zarówno cykle 8-letnie jak i 14-letnie). Duża ilość plam zdarza się przy maksimum cyklu. Koronalne wyrzuty masy, jeżeli zostaną wystrzelone w stronę Ziemi, wywołują piękne polarne zorze. Co chwilę odrywałem wzrok od aparatu, żeby ocenić chmury. Czarny dysk Księżyca tymczasem coraz głębiej wsuwał się na słoneczną tarczę…
Plamy na Słońcu: grupa 3628 w pobliżu centrum i 3633 po lewej stronie na dole w trakcie częściowego zaćmienia – godzina 12:16. Całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
„Te ostatnie zaćmienia słońca i księżyca nie wróżą nam nic dobrego; nauka przyrody może sobie tutaj rozumować tak czy owak, samą przyrodę biczują przecież ich skutki.” – William Shakespeare, 1606, Król Lear (tłum. Jan Kasprowicz)
To moje drugie zaćmienie Słońca w Mezoameryce. Nie czyni mnie to ekspertem, bo dwa to nieduża próbka danych, jednak pozwala wnosić pewne spostrzeżenia. W pobliżu naszego stanowiska biegł rów melioracyjny. Tuż za nim rosło kilka drzew, albo większych krzewów. Wśród zarośli śpiewały ptaki. Jak na tę porę dnia całkiem dużo ptaków. Na kilka minut przed całkowitością zaćmienia, aktywność wokalna ptaków zdawała się znacznie wzrosnąć. Normalnie nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby nie podobne wydarzenie, jakie przeżyłem w Becan.
Tam wprawdzie było to tylko zaćmienie obrączkowe, więc spadek jasności słonecznego światła w trakcie anularności nie był tak ogromny. Jednak chwilę przed kluczowymi minutami nad piramidą VIII w Becan znalazła się nagle cała masa owadów, zaś w zaroślach na tyłach nagle zaktywizowały się ptaki. Wtedy zaklasyfikowałem to jako zwykły przypadek – koincydencję wywołaną wiatrem albo wcześniejszym przejściem chmury. Teraz zacząłem się zastanawiać czy nie jest to reakcja podobna do tej, jaką ptaki odpowiadają na zachodzące Słońce. W chwili nastania zupełności wszystko nagle ucichło.
Obrączkowe zaćmienie Słońca 14 X 2023 w ruinach Becan w południowo-wschodnim Campeche, Jukatan, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
Magia
Nie myślałem jednak w tej chwili o przyrodzie. Drugi kontakt! Totalność, całkowitość, zupełność… później będę się zastanawiał jak zgrabnie przetłumaczyć angielskie totality! Teraz wpatrzony w wizjer aparatu wypatrywałem fenomenów solarnych. Wypatrywałem gwiazd, które miały się teraz ukazać, a nawet komety 12P/Pons-Brooks, którą bez nadziei próbowałem złowić przez ostatnie tygodnie w Gwatemali i różnych częściach Meksyku. Poczułem straszny zawód, gdy nagle wszystko zgasło. Po prostu zgasło i wypełniło się ciemnością. To wszystko?! Czyżbym miał tyle szczęścia co Heweliusz, któremu w chwili maksimum fenomenu 12 VIII 1654 roku Słońce całkowicie zasłoniły chmury?! W nagłej chwili olśnienia, przypominając sobie uprzednie obrączkowe zaćmienie, zerwałem filtr z obiektywu. Wtedy ujrzałem magię!
Protuberancje i korona słoneczna. Całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 – godzina 13:15. Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
Korona słoneczna i protuberancje
Księżyc przesłonił fotosferę. Gdy główne światło zgasło, nasze oczy i obiektywy ujrzały złotą koronę Słońca. Ciernistą zorzę plazmy, rozchodzącej się promieniście wokół czarnego kręgu. Zapierała dech! To nie był zloty pierścień ognia, który widziałem na niebie w trakcie obrączkowego zaćmienia w Becan. W wizjerze aparatu okazała się mieć też znacznie bardziej skomplikowaną strukturę. Jedwabista poświata z ciemniejszymi smugami gdzieniegdzie. Znamienne, że wbrew wszelkim intuicjom temperatura korony to kilka milionów kelwinów versus tylko kilka tysięcy w oślepiająco jasnej fotosferze…
Po lewej stronie czarnej tarczy Księżyca, mniej więcej od godziny ósmej aż po jedenastą pojawiły się nagle karmazynowe światła. Wykwity te rosły, skręcały się i wiły, tworząc fantazyjne kształty. To protuberancje będące wynikiem działania pola magnetycznego Słońca na słoneczną koronę. Potężne włókna plazmy wyciągające się setki tysięcy, a największe z nich nawet dwa miliony kilometrów od fotosfery. Zaplatane w łuki koronalne, pętle i proporce odcinały się ametystowym kolorem na tle znacznie rzadszych, choć znacznie gorętszych cząstek plazmy w koronie Słońca..
Protuberancje i korona słoneczna w trakcie całkowitego zaćmienia Słońca 8 IV 2024 – godzina 13:15, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
Światło się mroczy…
Oderwałem na chwilę wzrok od wizjera, aby spojrzeć własnym okiem na czarne Słońce. Niedaleko od ciemnej tarczy Księżyca skrzył się punkt światła – Wenus. Skierowałem obiektyw w tę stronę, nie robiąc sobie jednak nadziei na jakieś wielkie zdjęcie wenusjańskich faz. Po lewej stronie Księżyca/Słońca inny jasny obiekt… To Jowisz, kolejna z planet. Pozostałe, jak Saturn, Merkury i Mars nie przebijały się przez chmury. Nigdzie nie widać też komety… No nic, zobaczenie Pons-Brooks w takiej chwili byłoby doskonałe, nie jest jednakże najważniejsze. Zatoczyłem wzrokiem na świat wokół mnie. Zmienił się nie do poznania. W tej chwili mógłbym łatwo uwierzyć, że znalazłem się na całkiem innej planecie, w innym uniwersum, gdzie stałe fizyczne mają inne wartości…
Chwila zupełności (między drugim a trzecim kontaktem). Całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 w stanie Durango w Meksyku (fot: P.A. Trześniowski)
Przez chwilę biłem się z myślami, czy nie wymienić szybko obiektywu na szerokokątny, by uwiecznić ten inny świat. Zmiana ta jednak to ryzyko, że coś mi umknie z rzeczy, które dzieją się teraz na Księżycu/Słońcu i fakt, że teleobiektyw z konwerterem muszę ostrzyć ręcznie, więc po ponownej zmianie, nie będę pewien jakiś czas czy jest ustawiony poprawnie, a może nawet w ogóle nie uda mi się go ustawić w wąskim paśmie czasu, jaki pozostało nam do końca zaćmienia?! Zamiast tego wyciągnąłem zatem z kieszeni telefon – decyzja, której później przyjdzie mi żałować…
Całkowite zaćmienie Słońca w Meksyku 8 kwietnia 2024
Krawędź umbry
Dopiero kilka dni później, analizując zdjęcia z telefonu zrozumiałem, że złoty pas światła, jarzący się niczym niebo na wschodzie i o wschodzie Słońca, który widziałem dookoła to krawędź umbry – cienia rzucanego przez Księżyc. Słońce nie może przecież wschodzić we wszystkich kierunkach na raz! Szczególnie, kiedy wisi właśnie tam wysoko na niebie, zasłonięte na kilka chwil tylko ciemną tarczą Księżyca. Cień Księżyca, dotykając Ziemi, ma średnicę tylko około 200 km. Dlatego tak szczęśliwi są ci, którym uda się znaleźć w odpowiedniej chwili w samym jego środku spektaklu… 😉
Rozświetlona krawędź umbry w trakcie zupełności i droga do Vallecillos, Durango, Meksyk. Całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 – godzina 13:17 (fot: P.A. Trześniowski)
Czarne Słońce
Protuberancje i korona słoneczna. Całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 – godzina 13:16, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
Protuberancje, które wiły się tak wspaniale wzdłuż lewej krawędzi tarczy Księżyca, zaczęły się zmniejszać. Nagle pojawiła się nowa, po prawej, na około szesnastej trzydzieści. W miarę upływu czasu karmazynowe macki z lewej strony tarczy Księżyca zanikły, zaś ta po prawej urosła. Zaraz wykwitły kolejne na czternastej, szesnastej i czternastej trzydzieści. Przyglądałem się im z zachwytem, zastanawiając się czy ich zanik po lewej oraz rozkwit po prawej to efekt przesuwania się Słońca poza czarną tarczą Księżyca? W każdym razie rosły i zmieniały się błyskawicznie. Gdyby tak, któraś z nich raczyła teraz wybuchnąć…
Protuberancje i korona słoneczna. Całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 – godzina 13:18, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
Rozbłyski, wyrzuty masy i słoneczne wiatry
Rozbłyski na Słońcu i koronalne wyrzuty masy (CME) generują zabójcze promieniowanie i sztormy naładowanych cząstek, pędzących przez Układ Słoneczny z niesamowitą prędkością 700-1000 km/s. Możemy obserwować ich efekty jako piękne zorze, jednak gdyby nie odległość i warstwa ochronna naszej atmosfery, które chronią nas przed wysokoenergetycznym promieniowaniem rtg i gamma oraz ziemskie pole magnetyczne, które odchyla słoneczne wiatry, życie na Ziemi mogłoby zostać zmielone w jednej chwili.
Zorza polarna (aurora borealis) spowodowana koronalnym wyrzutem masy (CME) wycelowanym w stronę Ziemi 10 V 2024 roku, w 32 dni po całkowitym zaćmieniu Słońca (fot: P.A. Trześniowski)
W wyniku działania pola magnetycznego Ziemi wiatr słoneczny, składający się z pędzących z olbrzymią prędkością naładowanych cząstek odchylany jest w okolice biegunów planety. Obserwujemy je wtedy jako burze magnetyczne i zorze polarne (aurora boralis od bieguna północnego i aurora australis wokół południowego). Silne rozbłyski na Słońcu i powstające w ich wyniku burze magnetyczne mogą doprowadzić do uszkodzenia sieci energetycznych (zapłon transformatorów) czy uszkodzenia okrążających planetę satelit
Zorza polarna (aurora borealis) wywołana koronalnym wyrzutem masy (CME) wycelowanym w stronę Ziemi 10 V 2024, w 32 dni po całkowitym zaćmieniu Słońca (fot: P.A. Trześniowski)
Korale Baily’ego
Korale Baily’ego, całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 – godzina 13:19, Durango, Meksyk. W 1836 r. Francis Baily wyjaśnił pochodzenie zjawiska przejścia promieni Słońca między szczytami księżycowych gór (fot: P.A. Trześniowski)
Ostry blask nagle uderzył mnie w oczy. Koraliki Baily’ego – pierwsze promienie Słońca przebijające się między nierównościami na powierzchni Księżyca były jasne niczym strzały z blastera. W okamgnieniu ten inny wszechświat zniknął, nagle zamieniając się w nasz, ten dobrze znany. To, czego doświadczyłem w trakcie całkowitości stało się teraz nagle tylko niewiarygodnym cieniem. Niczym wspomnienie snu, którego za nic nie jesteśmy sobie w stanie przypomnieć szczegółach. To wrażenie już że mną pozostanie, od czasu do czasu wywołując niepokój, bliżej niezrozumialą potrzebę przeżycia ponownie czegoś, czego nie pamiętam…
Pierścień z diamentem, całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 – godzina 13:19, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
Pierścień z diamentem
Mrużąc oczy, wykonałem na ślepo jeszcze kilkanaście zdjęć, zanim założyłem z powrotem filtr na teleobiektyw. Korale Baily’ego zlały się tymczasem w jeden większy kamień. Słońce rzeczywiście wyglądało teraz niczym pierścień z diamentem.
Potęga naszej dziennej gwiazdy jest przeogromna, a mimo to kompletnie nie doceniamy jej na co dzień. Ziemia kręci się wokół Słońca w odległości ~150 milionów km. Gdyby pomniejszyć Układ Słoneczny 10 miliardów razy odległość między Ziemią, a Słońcem wynosiłaby 15 m. Ziemia miałaby wtedy jednak rozmiar główki od szpilki. Zdumiało mnie jak niewiele tego słonecznego światła potrzeba aby w dzień było „jasno jak w dzień”. Można przekonać się o tym dopiero przy zaćmieniu Słońca.
Powrót słonecznego światła w chwili trzeciego kontaktu. Całkowite zaćmienie Słońca 8 IV 2024 – godzina 13:20, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
Ostry sierp Słońca
Nie trzeba wiele Słońca, aby Księżyc stał się przy jego świetle ledwie słabo wyraźnym cieniem. Filtr zaś pozwolił dojrzeć ostry sierp Słońca, tryumfalnie powracającego na meksykańskie niebo. Przy sierpie Słońca zniknęły protuberancje i słoneczna korona, które poza zaćmieniami obserwować można do pewnego stopnia tylko przy zastosowaniu koronografu. Pewnie wiecie, że największe urządzenie tego typu znajduje się w Polsce, w Białkowie, a polscy heliofizycy należą do czołówki wśród zespołów starających się wyjaśnić mechanizmy rządzące zadziwiającą słoneczną pogodą 😉
Sierp Słońca po trzecim kontakcie w trakcie całkowitego zaćmienia 8 IV 2024 – godzina 13:22, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski)
Całkowite zaćmienie Słońca w Meksyku 8 IV 2024
8 kwietnia 2024 roku totalność w stanie Durango trwała ledwie niecałe cztery i pół minuty. Dla tych czterech i pół minuty warto było przelecieć przez ocean i przejechać pół kontynentu. Mimo całunu chmur, który w każdej chwili mógł się okazać zbyt gęsty. Całkowitość zostawiła po sobie pustkę – wspomnienie bezbrzeżnej ekscytacji i wrażenie bliżej nieokreślonej utraty. Tego nie czułem po zaćmieniu anularnym. Teraz wiedziałem, że po prostu muszę przeżyć kolejne, kolejne i kolejne… Mknąc w pogoni za nieuchwytnym cieniem – kilkoma minutami spędzonym w innym świecie, tak odmiennym i niewiarygodnym, że wymyka się nawet pamięci, pozostając niepokojącym wspomnieniem po wspomnieniu… Jak zapach perfum na poduszce, przywołujący wspomnienia po kobiecie, której nie widziało się od dekad.
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Durango, de Ojuela, Mapimi, Vincente Suarez, Grutas del Rosario, Vallecillos, Cerro Colorado de Piedra Caliza, Salamanca, Juan E. Garcia, Los Angeles, Gomez Palacio, Torreon, Coahuila, astrofotowyprawy, zaćmienie Słońca, archeowyprawy
Pustynia Chihuahua, drogi i bezdroża Durango w północnym Meksyku (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Zaćmienie Słońca to zjawisko wyjątkowe i nie tylko astronomiczne. Poza troglobiontami –stworzeniami żyjącymi w jaskiniach oraz ekstremofilami z oceanicznych głębin żyjących w okolicach kominów geotermalnych życie na Ziemi jest uzależnione od Słońca. Od chwili narodzin aż do śmierci tętni w jego rytmie. Bez ostrzeżenia pozbawione Słońca stwierdza, że otacza je nagle inna, niezrozumiała rzeczywistość. Dla istot, których mózgi racjonalizują w tle ustawicznie wszystko to, co jest dla nich niewygodne, niezrozumiałe bądź przykre, nagłe znalezienie się w takim zupełnie innym świecie to przeżycie mistyczne. Miałem za sobą przedsmak takiego wydarzenia, obserwując obrączkowe zaćmienie Słońca w 2023 roku. Na oprawę tamtego spektaklu wybrałem piramidy Majów na stanowisku archeologicznym Becan (Campeche, Meksyk, Jukatan). Nic dziwnego, że na całkowite zaćmienie Słońca również postanowiłem poszukać wyjątkowego miejsca – wybrałem Vallecillos w stanie Durango, w Meksyku.
Sierra Madre, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Północna część Meksyku nie jest tak obfita w stanowiska archeologiczne jak Mezoameryka. W trakcie podróży na północ udało nam się wprawdzie zwiedzić kilka niesamowitych miejsc, jak Tancama w stanie San Luis Potosi czy La Quemada w stanie Zacatecas. W planach mieliśmy jeszcze Las Labradas w stanie Sinaloa i La Ferreria w Durango, jednak tutaj, na pograniczu stanów Coahuilla i Durango nie mogłem liczyć na nic równie godnego. Pozostawała przyroda, piękne krajobrazy, góry – wszechobecne tu Sierra Madre, byle nie za blisko tak, by nie było chmur. Po zakończeniu przygód na wiszącym moście de Ojuela w kanionie obok nawiedzanego przez kosmitów Mapimi, wyruszyliśmy więc okrężną drogą powrotną do Torreon w poszukiwaniu takiego właśnie miejsca.
Szlak nasz prowadził na zachód, drogą federalną 30, przez miasteczko Mapimi położone wśród gór. Tuż za nim jednak odbiliśmy na południe. W planie miałem szpilkę na mapie – niewielkie osiedle Vallecillos. Wedle mojego rozeznania miała to być równina z łańcuchami górskimi po czterech stronach świata. I tak jak chciałem – nie za blisko, dając szansę na jak najczystsze niebo. Ku memu zaskoczeniu jednak, wkrótce skończył się asfalt, zamieniając się w drogę z luźno rozrzuconego kamienia. Tego nie było w planach!
Do Torreon, odległego o ponad 80 km, czy wspomnianego Vallecillos czekał nas ładny kawał drogi. Z mapy wnioskowałem, że jeśli cała trasa przed nami wyglądać będzie w ten sposób, do Vallecilos musimy przejechać po kamieniach ponad 30 km, a potem jeszcze jakieś 20 km do drogi federalnej 49. Nie było sensu zwlekać, jeśli chcieliśmy znów zobaczyć asfalt przed zachodem Słońca. W górach zachody przychodzą zwykle wcześniej…
W okolicach Vincente Suarez, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Tak dotarliśmy do pełnego życia, zlokalizowanego przy głównej drodze Vincente Suarez. Ostatnie miejsce, w którym można byłoby kupić coś do jedzenia, lub spytać o wachę, albo o kosmitów. Nie chciałem pytać o drogę, jedzenia, picia i benzyny mieliśmy ile trzeba, tak nawet żeby zostać na noc gdzieś w terenie, a na rozmowy o UFO nie miałem dzisiaj nastroju. Ludzie spoglądali na nas z zainteresowaniem, które mogło być równie zdrowe jak i niebezpieczne. Długie blond włosy na prawym siedzeniu musiały rzucać się w oczy, niewielkie chińskie auto w krainie półciężarówek najpewniej również. Może i nawet obstawiali za ile kilometrów będzie można szukać rozwalonego samochodu? Przecież jesteśmy w Durango, stanie „uważajcie tam na siebie” i „ja bym tam nie jechał, choćby mi płacili”. Przejechałem na tyle wolno, by nie podnosić pyłu, ale nie na tyle, bo komuś mogło przyjść do głowy, że zastanawiam się nad drogą. Stary odruch z niektórych polskich miast…
Na pustyni Chihuahua
Juki i roślinność pustyni Chihuahua w Durango na północy Meksyku (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Po obu stronach horyzont zasłaniały góry, zaś od drogi do gór ciągnęły się pastwiska. Konie, bydło, groteskowo kwitnące juk, sterczące na zdrewniałych kaudeksach, a czasami kaktusy. Słońce gotowało się już powoli do zanurkowania w jaskini. Tym bardziej zależało mi, żeby jak najszybciej dotrzeć do Vallecillos, a najlepiej na drugą stronę, do drogi federalnej z porządną nawierzchnią. Bonusem mógł być zachód Słońca, jednak ten nie zapowiadał się spektakularnie. Słońce po prostu zniknie za łańcuchem gór w czystym powietrzu bez mgieł, chmur i światłotrysków. Dolina, przez którą jechaliśmy wypełniła się za to miękkim złotem. Skąd moje uprzedzenia do jazdy po kamieniach? Większość moich znajomych ma z tego powodu popękane szyby, więc bardzo chciałem sobie tego wydatku oszczędzić.
Zachód Słońca nad Sierra Madre i pustynią Chihuahua w Vallecillos, Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Drogowskaz wskazał w bok na Grutas del Rosario – jaskinię krasową, przebogatą w nacieki. Dopóki nie ma tam archeologii to bardzo chętnie, ale akurat nie dzisiaj. Vallecillos zaskoczyło nas ścianami z cegły adobe. Ścianami pozbawionymi okien, dachów i drzwi… Porzucone osiedle, wymarłe nie wiadomo jak dawno temu, ale chyba niedawno. W ogrodach wciąż jeszcze masa żywych, kolorowych kwiatów, o które nikt nie dba. Góry okazały się jednak być w tym miejscu zbyt blisko. Konkretnie jedna: Cerro Colorado de Piedra Caliza. Pojechaliśmy dalej, zanurzając się w rzucany przez nią cień. Zdążymy wydostać się przed zachodem Słońca?
Opuszczona wioska Vallecillos i zachód Słońca
Vallecillos – opuszczona wioska w Durango na pustyni Chihuahua, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Zdążyliśmy, jednak tak, jak przewidywałem zachód nie był spektakularny. Po drodze wjechaliśmy też na asfalt w osadzie Salamanca. Zrządzeniem losu w miejscu, w którym stanęliśmy było kilka zalanych wodą pól. Wodne ptactwo przemieszczało się wszędzie, żegnając odchodzący dzień. Tuż nad nami przeleciało spore stado ibisów, których pojedyncze sztuki tylko dobrze znałem z rozlewisk Ria Lagartos na odległym Jukatanie.
Ostatnie promienie światła ciepło odbijały się w wodzie. Choć staliśmy na drodze, perymetr był bardzo malowniczy. Szczególnie góra na wschodzie, która w trakcie drogi powrotnej do Torreon zdawała się być z boku jakby przecięta na pół. W ten sposób Słońce samo wybrało nam miejsce na jutrzejszy fenomen. Gdzieś między Salamanca a Juan E. Garcia, gdzie wyczaiłem stację benzynową z dość dobrą ceną za paliwo. Będzie jak znalazł na napełnienie baku przed czekającym nas po zaćmieniu dwustukilometrowym rajdem przez Durango.
Zachód Słońca w Dolinie Vallecilllos, nieopodal Jose E. Garcia. Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Wracając do Torreon w stanie Coahuila, przejechaliśmy po raz drugi przez Los Angeles – miejscowość, w której podziwiałem wczorajszy zachód Słońca, tankując oraz Gomez Palacio – ostatnie miasto w Durango, graniczące z Torreon przez wysychającą rzekę Nazas i dlatego znacznie częściej obecne na drogowskazach. Na przedmieściach przywitała nas ta sama, podświetlona na niebiesko wieża Eiffle’a. Bez względu na to jak bardzo wolno starałem się przejechać, na moście przez rzekę strzeliła mi fotkę kamera. Ta sama – najwyraźniej rejestrowała wszystkich wjeżdżających. Uspokoiło mnie to odpychając wizję mandatu.
Ibisy na tle Cerro de la Ballena / Picacho, Durango, północny Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)
Powrót do El Torreon
Na nocleg stanęliśmy w prawdziwym meksykańskim motelu – takim z pokojami rozmieszczonymi dookoła parkingu. Nie było gdzie zagotować wody, ale sprytny majordomus zaprowadził mnie do buchającej gorącą wilgocią pralni. Tutaj wśród kręcących się bębnów stała mikrofalówka. Niepodłączona nawet… Ucieszyłem się, mogąc zrobić z niej użytek, bowiem zaczął mnie męczyć pewien nawracający problem i chciałem przyrządzić sobie lekarstwo. Nie pamiętam co jedliśmy na kolację – wieczór upłynął pod znakiem ładowania baterii, czyszczenia obiektywów, matryc i sprawdzania kart. Wyprawa Solar Eclipse Run 2024 zbliżała się do maksimum.
Zachód Słońca w Dolinie Vallecilllos, nieopodal Jose E. Garcia. Durango, Meksyk (fot: P.A. Trześniowski 2024)