Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Durango, Sierra Madre Occidental, Sinaloa, Mazatlan, La Ferreria, Ganot-Peschard, astrofotowyprawy, archeowyprawy, całkowite zaćmienie Słońca w Meksyku
W Meksyku nie ma sensu tylko się przemieszczać. Bez względu na to, czy do pokonania mamy małe, czy wielkie odległości, wciąż zbyt wiele jest do zobaczenia na trasie. Taki był i ten dzień. Po całkowitym zaćmieniu Słońca wiadomo było, że odtąd będziemy jechać w drogę powrotną do Ciudad de Mexico (CDMX), jednak mieliśmy na to jeszcze kilka dni. W planach najpierw musieliśmy dotrzeć na wybrzeże Pacyfiku, a dopiero potem równolegle do brzegów oceanu zacząć długą drogę powrotną na południe. Dziś mieliśmy przejechać drogę do Mazatlan, w stanie Sinaloa. Po drodze były jednak góry – nienajłatwiejszy odcinek Sierra Madre. Na mapie droga wiła się i wiła dziesiątkami serpentyn, przypominając dzień, w którym w trakcie drogi na północ odbiliśmy z Santiago de Querétaro na wschód, by przedostać się przez góry do Jalpan de Serra. Najpierw jednak jeszcze Durango i chociaż trochę tego co można zobaczyć tu.
Muzeum Archeologii Durango – Ganot-Peschard
Na pierwszy ogień poszło muzeum stanowe. Archeologiczne muzeum niezarządzane i nieutrzymywane przez INAH, choć jego bogate kolekcje znajdują się w rejestrach tej instytucji. Museo de Arqueología Ganot-Peschard mieści się w XIX-wiecznej budowli i zostało uruchomione w 1998 r. Mimo niewielkich rozmiarów – jest tu zaledwie siedem ekspozycyjnych sal, muzeum zgromadziło bogate kolekcje kultur: Loma San Gabriel, Chalchihuites, Guadiana i Aztatlán, a więc z terenów nie tylko obecnego stanu Durango, ale i Zacatecas, Sinaloa, Jalisco i Nayarit. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się doskonale zorganizowane, zabytki ciekawie wyeksponowane, a kolekcje wzbogacone o dodatkowe informacje. Warto odwiedzić miasto choćby tylko dla tego miejsca.
Nie takie straszne Durango…
Po drodze do muzeum omal nie zaliczyłem dzwona, wśród wąskich jednokierunkowych uliczek. Pomimo miejsca pod muzeum, zdecydowałem się również skorzystać z parkingu jakiejś restauracji, by nie zostawiać auta na żółtej linii. Cóż, że dziesiątki innych aut parkowało w ten sposób…? Blachy z innego stanu, zawsze mogły stać się pretekstem do wygenerowania jakiegoś problemu. Zwłaszcza, że tak ostrzegano nas przed tym stanem. Moje obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Sympatyczny staruszek pilnujący parkingu nie tylko nie chciał ode mnie przyjąć żadnej kasy, ale jeszcze wyszedł na drogę, by pomóc mi bezpiecznie wyjechać. Wszędzie znajdą się dobrzy ludzie, więc może nie takie straszne to Durango?
La Ferreria – stanowisko archeologiczne w Durango
A teraz pora na stanowisko archeologiczne. Jak wspominałem, na północy, poza granicami Mezoameryki, nie było ich zbyt wiele. W mieście Durango udało mi się jednak znaleźć jedno. Strefa archeologiczna La Ferreria leżała na wzgórzu na obrzeżach. Dojazd zabrał nam jakieś kilkanaście minut, z poprawką na to, że szpilka w nawigacji jak zwykle była ustawiona gdzie indziej. Odtąd poszło już źle… Najpierw, wysiadając z auta, wysypałem z plecaka aparat z kompletem obiektywów. W wyniku straciłem pokrętło zmiany trybów – aparat został w trybie auto, który dawno już przestał mi wystarczać. Potem facet na kasie zażądał kasy za aparat twierdząc, że to wideokamera. Mogłem się kłócić, a nawet narobić mu koło pióra, ale spojrzałem na auto stojące samotnie nieopodal i postanowiłem odżałować te 50 pestek. W końcu byłem w Durango…
Stanowisko archeologiczne La Ferreira było skąpane w Słońcu. Zaczęliśmy od spaceru wokół podnóża góry. Następnie wspięliśmy się na szczyt, oglądając po drodze częściowo zrekonstruowane budynki. Nie lubię rekonstrukcji. Odkąd wiem, że nie mogę im ufać, traktuję jak opakowania o charakterze zastępczym. Wpatrując się w kamienie, starałem się więc używać wyobraźni, cofając w czasie i umiejscawiając poszczególne zabytki na tle krajobrazu. Archeologia nie ma sensu w oderwaniu od krajobrazu, przynajmniej ta Mezoameryki, więc chociaż znajdowaliśmy się poza jej granicami, siłą rzeczy starałem się stosować do interpretacji tak dla mnie oczywiste mezoamerykańskie standardy.
Archeologia pogranicza
Położone nad Rio Tunal stanowisko archeologiczne La Ferreria było zamieszkane w okresie postklasycznym przez Zakateków oraz Tepehuano. Najstarsze znalezione ślady pochodzą jednak w tym miejscu od migrujących Nahua. Wzgórze La Ferreria i rzeka Tunal musiały być atrakcyjnym miejscem, ponieważ od VII do XV w. n.e. miejsce to było zasiedlane wielokrotnie. Choć jego wyludnianie również musiało mieć swoją przyczynę. Architektura La Ferreria wskazuje na związki z południowym-zachodem dzisiejszych USA. W miejscu tym spotykały się najwyraźniej wpływy kulturowe tzw. Southwestu (Oazoameryki) i Mezoameryki. Niepocieszony, że nie mogę zrobić porządnych zdjęć przeszedłem tylko przez umieszczone na stanowisku muzeum. Odczułem nawet pewną ulgę, kiedy znów wyruszyliśmy w drogę.
Rajd przez Sierra Madre z Durango do Mazatlan
A droga tego dnia, choć liczyła tylko 350 km, przebiegała głównie na wysokości ponad 2000 m i miała zająć mi jakieś siedem godzin – Sierra Madre Occidental. Wróciły profilowane serpentyny, głębokie przepaści sięgające na setki metrów tuż poza skrajem drogi. Wróciły wysokie klify, brzemienne w grona skał grożących potężnym zawałem.
Wróciły piękne krajobrazy, pełne żywej zieleni kontrastującej ze stonowanymi kolorami skał albo nagich piasków. Pustynna roślinność: juki i kaktusy, ustąpiła miejsca wpierw krzewom, a później gęstym lasom iglastym. Była to podobna przemiana krajobrazu jak w Sierra Madre Oriental, na trasie z Santiago de Queretaro do Jalpan de Serra. Co jakiś czas przystawaliśmy na zakrętach z panoramami na rozległe doliny rozciągające się szeroko i daleko w dole.
Wystarczy na to paliwa?
Z Durango wyruszyłem mając ponad pół baku paliwa, szybko zatem zacząłem odczuwać stres, że przy tych wszystkich stromych podjazdach może to nie wystarczyć. Przejeżdżaliśmy przez górskie osady, które sprawiały wrażenie zapomnianych enklaw, porzuconych gdzieś z dala od cywilizacji. Wiem, że w takich miejscach ludzie wiedzą jak radzić sobie z potrzebami takimi jak paliwo.
Póki co rozglądałem się jednak za zwykłą stacją benzynową. Trafiła się w El Salto – miasteczku, które mimo nieoczekiwanie sporych rozmiarów (na oko mieszkało tutaj ze 20 tys. ludzi), przypominało wielki górski obóz, pełen prostych konstrukcji z desek i szałasów. Ceny paliw na stacjach w takich odległych miejscach z zasady są znacznie wyższe, jednak ratując się gdzieś na trasie musiałbym zapłacić jeszcze więcej.
El Espinazo del Diablo
Z pełnym bakiem mogłem już tylko cieszyć się przejażdżką mimo, iż nawigacja wskazywała, że trwać ona będzie prawie do zachodu Słońca. Na dłużej zatrzymaliśmy się na moście pod postrzępionymi klifami El Espinazo Del Diablo – dość popularnym punkcie widokowym, bo zdaje się sporo osób przyjechało z Mazatlan specjalnie tylko tu. W jakiś czas potem przekroczyliśmy granicę stanu Sinaloa…
Zmierzch w Sinaloa
Do Mazatlan pozostało jeszcze wiele serpentyn i wiele stromych zjazdów i podjazdów. Siłą rzeczy szukałem różnic między Durango i Sinaloa, jednak przyroda tu i tu była taka sama, ludzie napotykani po drodze również… W Mazatlan udało nam się dotrzeć nad Pacyfik przed zachodem Słońca. Najpierw jednak hotel z pancernymi drzwiami w pokojach i potłuczonym szkłem na podjeździe. Czujnym okiem zlustrowałem najbliższą okolicę…
Zachód Słońca nad Pacyfikiem
Na plażę mieliśmy ledwie kilka przecznic. Choć była mocno zatłoczona zdaje się, że jak okiem sięgnąć, byliśmy na niej jedynymi białymi. Wysokie palmy i strzeliste budynki. Apartamentowce i hotele… Wieczór nad morzem po tym wszystkim wydawał się tak niewiarygodny, jakbyśmy nagle przeskoczyli na całkiem inną planetę. Jakże odmienny krajobraz po całym dniu w Sierra Madre?! Całym tygodniu w Sierra Madre, jeśli się zastanowić… Smakowite zapachy dobiegały z taquerii rozrzuconych wzdłuż promenady. Uśmiechnięte kelnerki kusiły zimnym piwem i micheladą…