SIerra Madre, Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Wycieczki z archeologiem po Meksyku, archeowyprawy, Queretaro, San Luis Potosi

Pora na Sierra Madre… Minęło już południe, więc po wspaniałym poranku na dobrej kawie w Jalpan de Sierra i jeszcze lepszym przedpołudniu na zagadkowym stanowisku archeologicznym Tancama, należącym do kultury Huasteków, czas ruszać w dalszą drogę, ku zaćmieniu Słońca.

Zawijamy zatem na północny-zachód, do Jalpan, z którego przyjechaliśmy, by przebić się dalej przez Sierra Gorda drogą federalną 69 aż do Rio Verde. Tam mamy skręcić bardziej ku zachodowi, drogą federalną 70, przez górskie serpentyny w okolicach Mojarras de Arriba, przełęcz San Antonio i kolejne pasmo wściekłych serpentyn Sierra de Alvarez. Jakieś 250 km, cztery i pół godziny… W teorii.

Po 13-tej przejeżdżamy przez Jalpan de Sierra, dobrze nam już znane. Droga biegnąca wąwozem między zabudowaniami, pełna wąskich kładek dla pieszych, łączących obie wypiętrzone strony. Na skrzyżowaniu „maczetero prestidigidatoro”. Prawdziwy talent, bo sprawnie machać i żonglować kapeluszem na nodze i trzema maczetami w rękach to jedno. Drugie, gdy robi się to stojąc na monocyklu. Przebijamy się przez Jalpan de Serra, niestety, nie po raz ostatni. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Dalsza droga przez Sierra Gorda jest nie mniej malownicza o tej porze dnia, co wczoraj, w złotej godzinie przyjemnie zachodzącego Słońca. Obsypane zielenią konary drzew tworzą nad nią pergole. Czasem z poboczy i pastwisk podnosi się jednak kurz…

Agnieszka wykłada mi wizję świata opartą na religii. Nie mam nic przeciw wizjom, ale grzecznie wyciągam kilka bazowych niespójności – tak dla gimnastyki umysłu i podtrzymania rozmowy, nie w nadziei, że mi coś wyjaśni. Słyszę jednak, że mówi to samo co poprzednim razem, więc bez odrywania myśli od zawiłych zwrotów w archeologii Kaanul, wyciągam z zakamarków RAM-u jakieś kontrargumenty, te same co ostatnio. Agnieszka rzuca się na nie z zapałem i tak czas upływa nam na obyczajnej konwersacji.

Pasmo Sierra Madre Oriental stanowi wschodnią rubież rozległej Altiplano – Wyżyny Meksykańskiej, gdzie mieściło się tyle ważnych ognisk prekolumbijskich cywilizacji, jak tajemnicze Teotihuacan czy tolteckie Tula i El Cerrito. To przedłużenie Gór Skalistych ciągnących się przez dzisiejsze USA, przeciętych przez graniczną Rio Grande. Dalej pasmo to biegnie przez dzisiejsze meksykańskie stany Coahuila, San Luis Potosi, Queretaro, Hidalgo i Tlaxcala, gdzie łączy się z rozciągającym się w poprzek dzisiejszego Meksyku pasmem Kordyliery Wulkanicznej.

Mijamy interesujące ruiny z czasów kolonialnych, stajemy zatem, by zrobić kilka zdjęć. Jest gorąco, jak to zwykle w Meksyku. A gdy przychodzi mi do głowy, że warto byłoby zarejestrować je również kamerą, uświadamiam sobie, że… nie mam nigdzie kamery. W myślach przewijam zatem cały dzisiejszy dzień. Ten rachunek sumienia pozwala szybko wyłowić ze wspomnień głuchy dźwięk, gdy ściągałem aparat z szafki. Coś upadło…

To coś może jeszcze tam leży, lecz jest już po 15-tej… Szybko obliczam szanse, zawracam auto i pruję tak jak się da do Jalpan. Po drodze piszę wiadomości do właścicielki domu, a nawet próbuję dzwonić, jednak nikt nie odbiera. Ani nie odpisuje. Cóż… Bez względu na rezultat, w San Lusi Potosi będziemy dobrze po zachodzie Słońca. Kamera leży tam gdzie sobie spadła – odrobina szczęścia w nieszczęściu. Dziękuję uprzejmej Meksykance, która z dzieckiem na ręku otworzyła nam drzwi i nie chciała nawet wchodzić z nami na górę.

Ruszamy po raz czwarty drogą 69. W Rio Verde skręcam, by znaleźć stację benzynową. Jakąś tańszą o parę pesos, nie jak przy głównej trasie. Trafiamy na Zocalo kolonialnego miasta, zbudowanego wkrótce po konkwiście, w 1552 r. Niedaleko stąd leży laguna La Media Luna z archeologicznymi pozostałościami po mało znanej kulturze Rio Verde – ludziach, którzy żyli tutaj w okresie klasycznym, ale dzisiaj nie mamy na nią czasu. Ani sprzętu do nurkowania, jeśli już o to chodzi. Długo kręcimy wąskimi jednokierunkowymi uliczkami, zanim ruszymy w dalszą drogę. To jest połowa drogi.

Najwyższy szczyt Sierra Madre Oriental – Cerro El Potosí mierzy 3720 m n.p.m. – nie jak podaje to polska wikipedia 😉 Kolejne na podium to Cerro San Rafael (3715 m n.p.m.), Sierra de la Marta (3710 m n.p.m.) Cerro El Morro (3700 m n.p.m.) i Picacho San Onofre (3563 m n.p.m.). Na te góry, na szczęście nie musimy wspinać się dzisiaj, ani nawet jutro.

W złotym świetle zachodzącego Słońca wspinamy się na serpentyny Sierra de Alvarez, kolejnego pasma Sierra Madre Oriental, nie stając już nigdzie dla widoków. A te są całkiem znośne w tym gęstym złotym świetle…

Czy to był dobry dzień? Od opuszczenia Ognistego Wzgórza – Tancama w sumie najnudniejszy na trasie całej archeowyprawy, ale tak. Słońce zachodzi pięknie i długo jedziemy sobie w to zachodzące Słońce. Ze względu na autobus, który przez pół godziny starał się zmieścić w niewysokim tunelu, w hotelu Insurgentes w historycznym centrum San Luis Potosi meldujemy się już dobrze po zmroku. Pora może na jakiś wieczorny spacer i przysmaki kuchni chilango w oprawie kolonialnej architektury? Przed nami ultrabarok San Luis Potosi

#SolarEclipseRun2024 #ZapiskiNiepozorne: Wszystko ma swoje miejsce…
3 odpowiedzi na “Rajd przez Sierra Madre do San Luis Potosi”