Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Zacatecas, Durango, Coahuila, Sierra Madre, El Torreon, Gomez Palacio, Los Angeles, turystyka zaćmieniowa, archeowyprawy
Po wyjściu z muzeum i wydostaniu się z Zacatecas, co zajęło nam dobrą chwilę i wymagało raz jeszcze wspinania się autem stromymi i bardzo wąskimi uliczkami wśród kolorowych domów, przyszła pora na rajd przez trzy stany w stronę El Torreon.
Do przejechania mieliśmy dobre 400 km, jakieś pięć godzin drogi. Trasa była dość prosta, zaś teren zdawał się równinny. Z odległymi pasmami gór na wszystkich horyzontach, zdawało się, że jedziemy dnem jakiejś wielkiej pradoliny.
Zagadka Gomez Palacio…
El Torreon, choć leży na dalekich kresach stanu Coahuilla de Zaragoza, oddalony o 250 kilometrów od jego stolicy – Saltillo, jest zarazem największą aglomeracją w stanie i jedną z większych w Meksyku. Mieszka w nim prawie półtora miliona ludzi. Większość drogowskazów, którymi kierowaliśmy się po drodze prowadziła jednak do jakiegoś Gomez Palacio, które musiało mieć najwyraźniej związek z El Torreon, jednak nie było go widać na żadnej z naszych map…
Nim dotarliśmy do Gomez Palacio, złapał nas zachód Słońca. Nie znając warunków wjazdu do Torreon, postanowiłem zatankować. Zatrzymałem samochód na stacji w Los Angeles, ale po tankowaniu zrobiłem krótki spacer, by przyjrzeć się zorzom. Kończył nam się prowiant, trzeba było pomyśleć o jakichś zakupach na przedmieściach…
Gomez Palacio okazało się ostatnim miastem w Durango, tuż na granicy z Coahuila. Po drugiej stronie wysychającej rzeki Rio Nazas leżało El Torreon. Przedzielone tylko korytem… Stąd Gomez Palacio nie El Torreon figurowało jako główny węzeł komunikacyjny na drogowskazach w stanie Durango, a nawet w Zacatecas. Ot cała zagadka…
Tylko cztery minuty…
Wkrótce po przejechaniu przez Rio Nazas ujrzeliśmy małą Wieżę Eiffle’a, świecącą w nocy na niebiesko. Stała akurat na parkingu wielkopowierzchniowego sklepu Soriana, więc zakręciłem i zatrzymałem się znowu, na szybkie uzupełnienie zapasów. Oczywiście w sklepach wielkopowierzchniowych niczego nie daje się załatwić na szybko…
Szybko znaleźliśmy wodę i owoce – banany, awokado i pomidory – wielokrotnie tańsze i smaczniejsze niż w Polsce, a nawet świeże tortille w dwóch różnych smakach i kolorach. Długo jednak stałem przy regale z salsami, usiłując w szerokim wachlarzu możliwości dostrzec najbardziej smakowite piórka. Wtedy podeszła do nas menadżerka, pytając skąd jesteśmy i CZY NAPRAWDĘ PRZYJECHALIŚMY DO TORREON TYLKO NA CZTERY MINUTY???! Zrozumiałem, że wszyscy obcy w mieście to turystyka zaćmieniowa i tak normalnie tego jednego z kilkunastu największych miast rozległego Meksyku nikt nie odwiedza. Potem „A ty gdzie mieszkasz, bo widać, że w Meksyku?” i pomogła mi wybrać coś najbliższego między chile chipotle a salsa macha…
El Torreon
El Torreon to dawna hiszpańska osada z XVI wieku. Swą nazwę wzięło od wielkiej wieży, która służyła do monitorowania poziomu wody w, często straszącej wtedy powodziami, a już dziś prawie suchej Rio Nazas. Później miasto zaczęło kwitnąć dzięki sławetnej linii kolejowej, biegnącej stąd do El Paso w USA przez pustynię Chihuahua. Sławnej z westernów… Przejeżdżając przez most na rzece dostałem po oczach fleszem, a potem jeszcze raz, jadąc naprawdę powoli… Do hotelu wciąż jeszcze był spory kawał drogi…
Turystyka zaćmieniowa
Na rozległym parkingu przed hotelem prawie nie było już wolnego miejsca. Zatrzymałem samochód przy drodze nieopodal wejścia, mając nadzieję na złudny czynnik odstraszania złodziei przez hotelowe kamery. W recepcji upewniłem się, że mogę zignorować żółte krawężniki – tak droga jak i parking należały bowiem do hotelu (na Riviera Maya już raz w tym roku musiałem płacić policji okup mimo takiego założenia 😉 ). Zanim jednak wkroczyliśmy do recepcji, zatrzymaliśmy się na jeden dość podniosły moment przed wejściem.
Po lewej stronie wisiał roll-up, witający tych wszystkich, którzy przybyli na eklipsę. Nie miało to być wprawdzie moje pierwsze zaćmienie Słońca – ledwie kilka miesięcy wcześniej miałem zaszczyt oglądać zaćmienie obrączkowe w Becan, jednak dopiero tutaj poczułem, że wkraczam do świata, który profesor Anthony Aveni – jeden z moich inspiratorów i prekursor archeoastronomii opisał w książce: In the Shadow of the Moon: The Science, Magic, and Mystery of Solar Eclipses. Dotarliśmy na miejsce!! Nie tyle do kresu co do maksimum swojej drogi.
Hotel Mision Torreon, mimo zawrotnych cen, wyniesionych ponad pułap przyzwoitości z okazji zaćmienia Słońca, oferował zaledwie jedno marne gniazdko do ładowania sprzętu, a i to dzięki odłączeniu telewizora, którego na szczęście żadne z nas nie miało zamiaru używać. Drugie znaleźliśmy w łazience, na wszystkie aparaty, kamerę i telefony było to jakby mało… Do późna zrzucałem zdjęcia z kart, przygotowując miejsce pod kolejne, próbowałem podczyścić matrycę, polerowałem obiektywy. Na kolację zjedliśmy nasze własne tacos, testując nowe salsy. Pani ze sklepu miała rację – trafiła w moje gusta…
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Durango, Sierra Madre, Chihuahua, Ojuela, Mapimi, archeowyprawy, minerały, geologia Meksyku
Nasz hotel miał całą swą dość wysoką i rozległą wystawę na południe tak, że amatorzy całkowitego zaćmienia Słońca, będą mogli nazajutrz obserwować fenomen z okien swoich pokojów. Zaraz po przebudzeniu podszedłem więc do okna, uważnie lustrując płynną warstwę chmur. Słońce przebijało się przez nią, zakładałem zatem, że w najgorszym wypadku będziemy mogli obserwować całkowite zaćmienie Słońca bez filtrów na obiektywach, jak przed laty w Krakowie. To jednak marne szanse na widok słonecznej korony czy też protuberancji w fazie totality. Hotel pełen był gości, którzy zjechali do Torreon na to wydarzenie, ja nie miałem jednak zamiaru obserwowania fenomenu z okna czy hotelowego parkingu. Niech będzie to Ojuela, Canon de Fernandez lub Vallecillos.
Las gorditas
Na śniadanie zjedliśmy gorditas. Rezygnując z zatłoczonej przez eklipserów hotelowej restauracji udaliśmy się do jednej z pobliskich jadłodajni z prostą lokalną kuchnią. Gorditas są zamiennikiem tacos na północy Meksyku, w stanach Coahuilo, Durango, Nayarit i Sinaloa. Najbardziej przypominają pupusas z Salwadoru. Ponieważ było to nasze pierwsze starcie, po pierwszej serii szybko zamówiliśmy drugą, aby przetestować wszystkie dostępne smaki. Śniadnie popiliśmy jamaicą i horchatą – lepszego wyboru nie było. Nadeszła pora, żeby się spakować i ruszać na rekonesans. By znaleźć dobry plener na zaćmienie Słońca, zaplanowaliśmy dużą pętlę, na północ, zachód, południe i z powrotem na wschód. Pustynia Chihuahua… Znajdowaliśmy się w jej południowej części, byłem zatem bardzo ciekaw widoków i terenu z legend o Dzikim Zachodzie.
Na pustyni Chihuahua
Nazwa miasta El Torreon pochodzi ponoć od wieży, która służyła tutaj do obserwacji poziomu wody w rzece Nazas. Po drodze kilkakrotnie mijaliśmy jej wyschnięte koryto. Najpierw ruszyliśmy na północ, drogą federalną 40 do Bermejillo, gdzie skręciliśmy na zachód w drogę nr 30, w kierunku Mapimi. Zatrzymaliśmy się w ejido San Isidro, przy stoiskach z minerałami zebranymi w pobliskich górach. Wspaniałe skarby lokalnej geologii mogłyby wypełnić salę niejednego muzeum.
Długo przyglądałem się okazom, jednak tuż po wyprawie #SolarEclipseRun2024 planowałem przelot na konferencję antropologiczną do Nowego Orleanu. Wożenie kamieni samolotem przy moim ekonomicznym pakowaniu się tylko w plecak na lekko nie wchodziło w grę z żalem, więc odkładałem oglądane kamienie.
Po drugiej stronie drogi ogrodzono pole namiotowe, gotowe na przyjęcie turystów eklipsycznych. Wielki banner reklamował całkowite zaćmienie Słońca, tu jednak nie było widać chętnych. Pewnie szukali noclegów przez internetowe portale, nie próbując podjąć ryzyka i zadać sobie trudu poszukania czegoś na własną rękę na miejscu. Być może nienajlepsza sława stanów Durango i Sinaloa, czy generalnie północnego Meksyku nie była tutaj bez winy? Być może takie nastały już czasy, że w życiu dostrzegamy to tylko, co pokażą nam apki ze smartfonów.
Ostatni wolni Apacze…?
Wypytałem o drogę do Ojuela – dawnej kopalni złota, obok której mieścił się słynny wiszący most, pochodzący jeszcze z XIX wieku. Lokalna społeczność ejido San Isidro pobierała tu tradycyjne lokalne myto szlabanowe. Po uiszczeniu, pomknęliśmy ku łańcuchowi górskiemu widocznemu na południe (Sierra del Sarnoso?).
Kilka kilometrów piaszczystej polnej drogi prowadziło nas ku pięknej panoramie do podnóża gór. W takim miejscu chyba mogliby się ukrywać ostatni wolni Apacze… Są legendy o tym, że pewna grupa niedobitków Mescaleros – jednego z najbardziej wojowniczych plemion Północnej Ameryki uciekła do Meksyku po upadku jednego z powstań Geronimo. Na pokonanych Apaczów polowali zarówno Jankesi jak i Meksykanie, niczym na zwierzęta, mało prawdopodobne, by przetrwali…
Nieoczekiwana przeszkoda
U podnóża gór okazało się, że, niestety, nie możemy jechać dalej, ponieważ dalsza droga uniemożliwia mijanie się pojazdów i musimy zaczekać na te, które zjeżdżają zorganizowanym konwojem z gór. Niezadowolony wysiadłem, żeby zrobić kilka zdjęć kaktusom. Zatrzymaliśmy się na krawędzi parowu, który mógł być korytem jakiegoś wyschniętego strumienia. W takich miejscach kiedyś urządzało się zasadzki 😉
Po około godzinie wreszcie dostaliśmy sygnał, że wreszcie możemy zacząć wspinać się pod górę. Przypomniano nam o ograniczeniu prędkości i tym, że nigdzie po drodze nie wolno się zatrzymywać, a w wypadku awarii auta jest kilka zatok, do których trzeba zepchnąć auto i tam niedaleko można znaleźć wodę. Brzmiało poważanie. Miałem nadzieję, że nasz chiński sprzęt nie zazipie się w bezsilności, jak zrobił to w Zacatecas.
Droga była rzeczywiście spektakularna… Pomyślałem, że przydałoby się nakręcić stąd jakiś film, niestety, pejzaż psuły wspinające się przed nami samochody. Pustynno-górskie krajobrazy robią doskonałą robotę. Duchy wymordowanych Indian błąkają się pewnie wciąż gdzieś po tej pustyni…
Ojuela – Miasteczko Duchów i kontakty z UFO
Po kilkudziesięciu minutach jazdy prawie jak w westernach zobaczyliśmy pierwsze porzucone zabudowania wymarłego miasta. Miasteczko Ojuela założone zostało w 1598 r. po odkryciu przez Hiszpanów dawnych kopalni złota i srebra w tym miejscu. Po meksykańskiej rewolucji, kontrolę nad wydobyciem przejęły związki zawodowe, jednak szybko, bo w 1928 r. porzucono kopalnię na skutek wyczerpania złóż. Odtąd dawne górnicze miasteczko jest uważane za nawiedzane przez duchy. Z legendarnym Mapimi łączyła je linia kolejowa, dokąd transportowano wydobywaną rudę. Tam z kolei podobno przylatuje UFO…
Nie-Brookliński most…
Zaparkowaliśmy na wskazanym miejscu, a następnie udaliśmy się na spacer, by zobaczyć legendarny most. Most de Ojuela zaprojektował Wilhelm Hildenbrand, a zbudowała go firma rodzinna Roeblingów – tych samych, którzy zaprojektowali i zbudowali słynny most na Brooklynie. Ukończono go w 1898 r., a w 1991 r. odbudowano, aby stanowił atrakcję turystyczną. Wiszący most de Ojuela ma 271,5 m długości, zaś odległość między rozciągającymi liny pylonami wynosi ponad 300 m. W chwili wybudowania znajdował się w pierwszej trójce wiszących mostów na Ziemi.
Przeszliśmy te kilkaset metrów przez przestworza, chłonąc widoki i wiatr, przynoszący ulgę w tym pustynnym słońcu. Sceny ze Świątyni Zagłady nasuwały się same z siebie, ale most trzymał mocno 😉 Po drugiej stronie wpadliśmy na kolejkę osób oczekujących na wejście do nieczynnej kopalni. Amatorzy indiańskiego złota i srebra?
Skarby Sierra Madre w sztolniach Ojuela
W Ojuela nadal poluje się na minerały, teraz jednak wyszukując rzadkich kolekcjonerskich okazów. Z kopalni znanych jest aż 114 różnych rodzajów minerałów, w tym głównie rzadkie arseniany, jak: adamin świecący w ultrafioletowym świetle, köttigit, który ma różne barwy w zależności od tego pod jakim kątem się na niego patrzy (pleochroizm), skorodyt, który pachnie czosnkiem, kiedy go podgrzać, legrandyt czy mimetezyt. Inne rzadkie minerały w Ojuela to: plattneryt, aurychalcyt, wulfenit, rozazyt, czy hemimorfit, a powszechnie występujące to fluoryt i kalcyt. Pochodzą stąd również sensacyjne podróbki, jak kobjaszewit i sztucznie barwione okazy hemimorfitu.
Tutaj na pewno nie będziemy oglądać zaćmienia…
Zamiast tłoczyć się w szybach porzuconej kopalni, postanowiliśmy rozejrzeć się po okolicy i, by zobaczyć lepszą panoramę mostu, wejść nieco wyżej. To piękne miejsce, widoki są wspaniałe, ale ma mocno skomplikowaną logistykę z niepewnym rezultatem. Tutaj na pewno nie będziemy oglądać zaćmienia…
W drodze powrotnej również wyrwałem pierwszy naprzód. Długo czekaliśmy na spóźniony samochód, który miał najwyraźniej problem żeby wdrapać się na górę, a my mieliśmy jeszcze sporo tego dnia do zobaczenia. Poza tym chciałem mieć z tego dobry film. Pełna zakrętów droga z poboczem marki przepaść była wymagająca, potrzebowałem do niej dwóch rąk, zatem oddałem kamerę pasażerce. Jak myślicie, jak wyszło…?
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Durango, Juan E. Garcia, Torreon, Coahuilla, astrofotowyprawy, zaćmienie Słońca, całkowite, częściowe, całkowitość, totalność, zupełność, protuberancje, zorza polarna, archeowyprawy
Pora wstawać na zaćmienie Słońca…
Która tu jest godzina?
Mój telefon podaje mi zwykle ten właściwy czas, odnajdując się w danej strefie czasowej poprzez BTS-y. Są jednak miejsca, gdzie algorytm przestaje się sprawdzać, jak południowy-wschód stanu Campeche. Tam często prowadzenie przejmuje najwyraźniej mocniejszy sygnał z późniejszego o godzinę stanu Quintana Roo. Jeszcze bardziej niezrozumiale zaczął mnie oszukiwać na północy Meksyku, twierdząc, że znajdujemy się w strefie, różniącej się o godzinę od aktualnego czasu w stanach Zacatecas, Coahuilla, Durango, a później w Sinaloa, Nayarit i Michoacan. Nie wiedziałem czy smartfon nie przestawi się nagle na właściwy czas i w efekcie przestałem mu ufać. Danych, które miałem dla rozpoczęcia częściowego i całkowitego zaćmienia Słońca mogłem być również pewien dopiero, gdy fenomen się zacznie…
Take me to your secret places…
Byłem tak nakręcony, że prawie nie potrzebowałem leków, które musiałem wrzucić, żeby normalnie zasnąć. Zjedliśmy guacamole, przy solidnym akompaniamencie sals, które podróżowały z nami. Wypiliśmy kawę i wyruszyliśmy w drogę. Po raz ostatni przejechaliśmy obok lokalnej wieży Eiffle’a, tym razem w pełni oświetlonej przez Słońce. Po raz ostatni przecięliśmy Gomez Palacio i Los Angeles, mijając po drodze wysuszone koryto rzeki Nazas – ponurą zapowiedź zbliżającej się katastrofy. Częściowe zaćmienie powinno zacząć się 11:55. Do tego czasu miałem zamiar dotrzeć tak blisko Vallecillos, jak to tylko możliwe. Po drodze jednak cały czas przyglądałem się niebu… Bo niebo nad Torreon było zachmurzone.
Pomimo jak najlepszych prognoz dla stanów Durango i Sinaloa, jechaliśmy pod rozświetlonym promieniami, jednak niepokojąco gęstym całunem chmur. W kierunku Jose E. Garcia niebo zdawało się przejaśniać, choć jeszcze dalej, nad Vallecillos znowu wisiały chmury. „Take me to your secret places…” zaśpiewała Cathrine, przyspieszając sopranem bicie mojego serca. Wilczy warkot Thorsena odpowiedział jej, kiedy właśnie skręcaliśmy na zachód z drogi federalnej 49, tuż za przeciętą górą…
Pierwszy kontakt – początki fenomenu i częściowe zaćmienie Słońca
Czułem, że czas nas goni, więc zaraz za Jose E. Garcia zatrzymałem auto, żeby spojrzeć na Słońce. To było miejsce, w którym wczoraj żegnaliśmy je o zachodzie. Pośród zalanych pól, wśród tylu wodnych ptaków. Dziś ptaków było mniej – uwijały się w pobliskich zaroślach. Za to na poboczu nie byliśmy sami. Kilkoro Meksykanów podeszło się przywitać i obejrzeć nasz sprzęt. Wyjąłem w ich kierunku specjalne okulary, jednak okazało się, że wszyscy mają podobne. Pokazałem im zatem kilka pierwszych zdjęć – Księżyc właśnie zaczął połykać tarczę Słońca!
Następnie sprawdziłem godzinę, żeby potwierdzić czas. Trwożnie rozejrzałem się po całunie chmur, oceniając kierunek wiatru. Nie było sensu jechać dalej do mego Vallecillos. Od tajemniczej atmosfery opuszczonej wioski ważniejsze w tym momencie były szanse na przejrzyste niebo. A może ruszyć w kierunku stolicy stanu Durango, wzdłuż drogi federalnej..? – zastanawiałem się, spoglądając w tamtym kierunku. Zostajemy tutaj! – podjąłem wreszcie ostateczną decyzję. I niech się dzieje co chce…
Picacho – Góra Wieloryba
W kierunku przeciętej góry ustawiłem kamerę. Z tej strony nie wyglądała zresztą na przeciętą – tamten widok znaliśmy od strony drogi z Torreon. Tutaj prezentowała nam swoją najbogatszą elewację. Od Meksykanów dowiedzieliśmy się, że nazywają ją Picacho albo Górą Wieloryba. Chciałem zarejestrować to, czego nie udało mi się uchwycić w Becan: zapadanie ciemności, nagły spadek natężenia słonecznego światła, praktycznie niezauważalny w trakcie obrączkowego zaćmienia Słońca. Chciałem uwiecznić to w jaki sposób zmienia zachowanie przyroda. O ile w jakiś zmienia… Następnie wróciłem do obserwacji Słońca.
Gdzie są plamy?
Mniej więcej w centrum tarczy widać było zespół położonych blisko siebie dość dużych ciemnych plam i jeszcze jedną mniejszą po lewej stronie na dole. Wszystkie pozostałe, które wpędziły mnie w takie zdumienie w ruinach Nakum, w Gwatemali w przeciągu dwóch tygodni zniknęły. Zmniejszało to nadzieje na protuberancje, rozbłyski i koronalne wyrzuty masy (CME). Aktywność Słońca mierzona ilością plam i rozbłysków zachodzi w cyklach o czasie trwania średnio około 11 lat (zaobserwowano zarówno cykle 8-letnie jak i 14-letnie). Duża ilość plam zdarza się przy maksimum cyklu. Koronalne wyrzuty masy, jeżeli zostaną wystrzelone w stronę Ziemi, wywołują piękne polarne zorze. Co chwilę odrywałem wzrok od aparatu, żeby ocenić chmury. Czarny dysk Księżyca tymczasem coraz głębiej wsuwał się na słoneczną tarczę…
„Te ostatnie zaćmienia słońca i księżyca nie wróżą nam nic dobrego; nauka przyrody może sobie tutaj rozumować tak czy owak, samą przyrodę biczują przecież ich skutki.” – William Shakespeare, 1606, Król Lear (tłum. Jan Kasprowicz)
To moje drugie zaćmienie Słońca w Mezoameryce. Nie czyni mnie to ekspertem, bo dwa to nieduża próbka danych, jednak pozwala wnosić pewne spostrzeżenia. W pobliżu naszego stanowiska biegł rów melioracyjny. Tuż za nim rosło kilka drzew, albo większych krzewów. Wśród zarośli śpiewały ptaki. Jak na tę porę dnia całkiem dużo ptaków. Na kilka minut przed całkowitością zaćmienia, aktywność wokalna ptaków zdawała się znacznie wzrosnąć. Normalnie nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby nie podobne wydarzenie, jakie przeżyłem w Becan.
Tam wprawdzie było to tylko zaćmienie obrączkowe, więc spadek jasności słonecznego światła w trakcie anularności nie był tak ogromny. Jednak chwilę przed kluczowymi minutami nad piramidą VIII w Becan znalazła się nagle cała masa owadów, zaś w zaroślach na tyłach nagle zaktywizowały się ptaki. Wtedy zaklasyfikowałem to jako zwykły przypadek – koincydencję wywołaną wiatrem albo wcześniejszym przejściem chmury. Teraz zacząłem się zastanawiać czy nie jest to reakcja podobna do tej, jaką ptaki odpowiadają na zachodzące Słońce. W chwili nastania zupełności wszystko nagle ucichło.
Magia
Nie myślałem jednak w tej chwili o przyrodzie. Drugi kontakt! Totalność, całkowitość, zupełność… później będę się zastanawiał jak zgrabnie przetłumaczyć angielskie totality! Teraz wpatrzony w wizjer aparatu wypatrywałem fenomenów solarnych. Wypatrywałem gwiazd, które miały się teraz ukazać, a nawet komety 12P/Pons-Brooks, którą bez nadziei próbowałem złowić przez ostatnie tygodnie w Gwatemali i różnych częściach Meksyku. Poczułem straszny zawód, gdy nagle wszystko zgasło. Po prostu zgasło i wypełniło się ciemnością. To wszystko?! Czyżbym miał tyle szczęścia co Heweliusz, któremu w chwili maksimum fenomenu 12 VIII 1654 roku Słońce całkowicie zasłoniły chmury?! W nagłej chwili olśnienia, przypominając sobie uprzednie obrączkowe zaćmienie, zerwałem filtr z obiektywu. Wtedy ujrzałem magię!
Korona słoneczna i protuberancje
Księżyc przesłonił fotosferę. Gdy główne światło zgasło, nasze oczy i obiektywy ujrzały złotą koronę Słońca. Ciernistą zorzę plazmy, rozchodzącej się promieniście wokół czarnego kręgu. Zapierała dech! To nie był zloty pierścień ognia, który widziałem na niebie w trakcie obrączkowego zaćmienia w Becan. W wizjerze aparatu okazała się mieć też znacznie bardziej skomplikowaną strukturę. Jedwabista poświata z ciemniejszymi smugami gdzieniegdzie. Znamienne, że wbrew wszelkim intuicjom temperatura korony to kilka milionów kelwinów versus tylko kilka tysięcy w oślepiająco jasnej fotosferze…
Po lewej stronie czarnej tarczy Księżyca, mniej więcej od godziny ósmej aż po jedenastą pojawiły się nagle karmazynowe światła. Wykwity te rosły, skręcały się i wiły, tworząc fantazyjne kształty. To protuberancje będące wynikiem działania pola magnetycznego Słońca na słoneczną koronę. Potężne włókna plazmy wyciągające się setki tysięcy, a największe z nich nawet dwa miliony kilometrów od fotosfery. Zaplatane w łuki koronalne, pętle i proporce odcinały się ametystowym kolorem na tle znacznie rzadszych, choć znacznie gorętszych cząstek plazmy w koronie Słońca..
Światło się mroczy…
Oderwałem na chwilę wzrok od wizjera, aby spojrzeć własnym okiem na czarne Słońce. Niedaleko od ciemnej tarczy Księżyca skrzył się punkt światła – Wenus. Skierowałem obiektyw w tę stronę, nie robiąc sobie jednak nadziei na jakieś wielkie zdjęcie wenusjańskich faz. Po lewej stronie Księżyca/Słońca inny jasny obiekt… To Jowisz, kolejna z planet. Pozostałe, jak Saturn, Merkury i Mars nie przebijały się przez chmury. Nigdzie nie widać też komety… No nic, zobaczenie Pons-Brooks w takiej chwili byłoby doskonałe, nie jest jednakże najważniejsze. Zatoczyłem wzrokiem na świat wokół mnie. Zmienił się nie do poznania. W tej chwili mógłbym łatwo uwierzyć, że znalazłem się na całkiem innej planecie, w innym uniwersum, gdzie stałe fizyczne mają inne wartości…
Przez chwilę biłem się z myślami, czy nie wymienić szybko obiektywu na szerokokątny, by uwiecznić ten inny świat. Zmiana ta jednak to ryzyko, że coś mi umknie z rzeczy, które dzieją się teraz na Księżycu/Słońcu i fakt, że teleobiektyw z konwerterem muszę ostrzyć ręcznie, więc po ponownej zmianie, nie będę pewien jakiś czas czy jest ustawiony poprawnie, a może nawet w ogóle nie uda mi się go ustawić w wąskim paśmie czasu, jaki pozostało nam do końca zaćmienia?! Zamiast tego wyciągnąłem zatem z kieszeni telefon – decyzja, której później przyjdzie mi żałować…
Krawędź umbry
Dopiero kilka dni później, analizując zdjęcia z telefonu zrozumiałem, że złoty pas światła, jarzący się niczym niebo na wschodzie i o wschodzie Słońca, który widziałem dookoła to krawędź umbry – cienia rzucanego przez Księżyc. Słońce nie może przecież wschodzić we wszystkich kierunkach na raz! Szczególnie, kiedy wisi właśnie tam wysoko na niebie, zasłonięte na kilka chwil tylko ciemną tarczą Księżyca. Cień Księżyca, dotykając Ziemi, ma średnicę tylko około 200 km. Dlatego tak szczęśliwi są ci, którym uda się znaleźć w odpowiedniej chwili w samym jego środku spektaklu… 😉
Czarne Słońce
Protuberancje, które wiły się tak wspaniale wzdłuż lewej krawędzi tarczy Księżyca, zaczęły się zmniejszać. Nagle pojawiła się nowa, po prawej, na około szesnastej trzydzieści. W miarę upływu czasu karmazynowe macki z lewej strony tarczy Księżyca zanikły, zaś ta po prawej urosła. Zaraz wykwitły kolejne na czternastej, szesnastej i czternastej trzydzieści. Przyglądałem się im z zachwytem, zastanawiając się czy ich zanik po lewej oraz rozkwit po prawej to efekt przesuwania się Słońca poza czarną tarczą Księżyca? W każdym razie rosły i zmieniały się błyskawicznie. Gdyby tak, któraś z nich raczyła teraz wybuchnąć…
Rozbłyski, wyrzuty masy i słoneczne wiatry
Rozbłyski na Słońcu i koronalne wyrzuty masy (CME) generują zabójcze promieniowanie i sztormy naładowanych cząstek, pędzących przez Układ Słoneczny z niesamowitą prędkością 700-1000 km/s. Możemy obserwować ich efekty jako piękne zorze, jednak gdyby nie odległość i warstwa ochronna naszej atmosfery, które chronią nas przed wysokoenergetycznym promieniowaniem rtg i gamma oraz ziemskie pole magnetyczne, które odchyla słoneczne wiatry, życie na Ziemi mogłoby zostać zmielone w jednej chwili.
W wyniku działania pola magnetycznego Ziemi wiatr słoneczny, składający się z pędzących z olbrzymią prędkością naładowanych cząstek odchylany jest w okolice biegunów planety. Obserwujemy je wtedy jako burze magnetyczne i zorze polarne (aurora boralis od bieguna północnego i aurora australis wokół południowego). Silne rozbłyski na Słońcu i powstające w ich wyniku burze magnetyczne mogą doprowadzić do uszkodzenia sieci energetycznych (zapłon transformatorów) czy uszkodzenia okrążających planetę satelit
Korale Baily’ego
Ostry blask nagle uderzył mnie w oczy. Koraliki Baily’ego – pierwsze promienie Słońca przebijające się między nierównościami na powierzchni Księżyca były jasne niczym strzały z blastera. W okamgnieniu ten inny wszechświat zniknął, nagle zamieniając się w nasz, ten dobrze znany. To, czego doświadczyłem w trakcie całkowitości stało się teraz nagle tylko niewiarygodnym cieniem. Niczym wspomnienie snu, którego za nic nie jesteśmy sobie w stanie przypomnieć szczegółach. To wrażenie już że mną pozostanie, od czasu do czasu wywołując niepokój, bliżej niezrozumialą potrzebę przeżycia ponownie czegoś, czego nie pamiętam…
Pierścień z diamentem
Mrużąc oczy, wykonałem na ślepo jeszcze kilkanaście zdjęć, zanim założyłem z powrotem filtr na teleobiektyw. Korale Baily’ego zlały się tymczasem w jeden większy kamień. Słońce rzeczywiście wyglądało teraz niczym pierścień z diamentem.
Potęga naszej dziennej gwiazdy jest przeogromna, a mimo to kompletnie nie doceniamy jej na co dzień. Ziemia kręci się wokół Słońca w odległości ~150 milionów km. Gdyby pomniejszyć Układ Słoneczny 10 miliardów razy odległość między Ziemią, a Słońcem wynosiłaby 15 m. Ziemia miałaby wtedy jednak rozmiar główki od szpilki. Zdumiało mnie jak niewiele tego słonecznego światła potrzeba aby w dzień było „jasno jak w dzień”. Można przekonać się o tym dopiero przy zaćmieniu Słońca.
Ostry sierp Słońca
Nie trzeba wiele Słońca, aby Księżyc stał się przy jego świetle ledwie słabo wyraźnym cieniem. Filtr zaś pozwolił dojrzeć ostry sierp Słońca, tryumfalnie powracającego na meksykańskie niebo. Przy sierpie Słońca zniknęły protuberancje i słoneczna korona, które poza zaćmieniami obserwować można do pewnego stopnia tylko przy zastosowaniu koronografu. Pewnie wiecie, że największe urządzenie tego typu znajduje się w Polsce, w Białkowie, a polscy heliofizycy należą do czołówki wśród zespołów starających się wyjaśnić mechanizmy rządzące zadziwiającą słoneczną pogodą 😉
Całkowite zaćmienie Słońca w Meksyku 8 IV 2024
8 kwietnia 2024 roku totalność w stanie Durango trwała ledwie niecałe cztery i pół minuty. Dla tych czterech i pół minuty warto było przelecieć przez ocean i przejechać pół kontynentu. Mimo całunu chmur, który w każdej chwili mógł się okazać zbyt gęsty. Całkowitość zostawiła po sobie pustkę – wspomnienie bezbrzeżnej ekscytacji i wrażenie bliżej nieokreślonej utraty. Tego nie czułem po zaćmieniu anularnym. Teraz wiedziałem, że po prostu muszę przeżyć kolejne, kolejne i kolejne… Mknąc w pogoni za nieuchwytnym cieniem – kilkoma minutami spędzonym w innym świecie, tak odmiennym i niewiarygodnym, że wymyka się nawet pamięci, pozostając niepokojącym wspomnieniem po wspomnieniu… Jak zapach perfum na poduszce, przywołujący wspomnienia po kobiecie, której nie widziało się od dekad.
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Durango, de Ojuela, Mapimi, Vincente Suarez, Grutas del Rosario, Vallecillos, Cerro Colorado de Piedra Caliza, Salamanca, Juan E. Garcia, Los Angeles, Gomez Palacio, Torreon, Coahuila, astrofotowyprawy, zaćmienie Słońca, archeowyprawy
Zaćmienie Słońca to zjawisko wyjątkowe i nie tylko astronomiczne. Poza troglobiontami –stworzeniami żyjącymi w jaskiniach oraz ekstremofilami z oceanicznych głębin żyjących w okolicach kominów geotermalnych życie na Ziemi jest uzależnione od Słońca. Od chwili narodzin aż do śmierci tętni w jego rytmie. Bez ostrzeżenia pozbawione Słońca stwierdza, że otacza je nagle inna, niezrozumiała rzeczywistość. Dla istot, których mózgi racjonalizują w tle ustawicznie wszystko to, co jest dla nich niewygodne, niezrozumiałe bądź przykre, nagłe znalezienie się w takim zupełnie innym świecie to przeżycie mistyczne. Miałem za sobą przedsmak takiego wydarzenia, obserwując obrączkowe zaćmienie Słońca w 2023 roku. Na oprawę tamtego spektaklu wybrałem piramidy Majów na stanowisku archeologicznym Becan (Campeche, Meksyk, Jukatan). Nic dziwnego, że na całkowite zaćmienie Słońca również postanowiłem poszukać wyjątkowego miejsca – wybrałem Vallecillos w stanie Durango, w Meksyku.
Północna część Meksyku nie jest tak obfita w stanowiska archeologiczne jak Mezoameryka. W trakcie podróży na północ udało nam się wprawdzie zwiedzić kilka niesamowitych miejsc, jak Tancama w stanie San Luis Potosi czy La Quemada w stanie Zacatecas. W planach mieliśmy jeszcze Las Labradas w stanie Sinaloa i La Ferreria w Durango, jednak tutaj, na pograniczu stanów Coahuilla i Durango nie mogłem liczyć na nic równie godnego. Pozostawała przyroda, piękne krajobrazy, góry – wszechobecne tu Sierra Madre, byle nie za blisko tak, by nie było chmur. Po zakończeniu przygód na wiszącym moście de Ojuela w kanionie obok nawiedzanego przez kosmitów Mapimi, wyruszyliśmy więc okrężną drogą powrotną do Torreon w poszukiwaniu takiego właśnie miejsca.
Mapimi i kosmici na pustyni Chihuahua
Szlak nasz prowadził na zachód, drogą federalną 30, przez miasteczko Mapimi położone wśród gór. Tuż za nim jednak odbiliśmy na południe. W planie miałem szpilkę na mapie – niewielkie osiedle Vallecillos. Wedle mojego rozeznania miała to być równina z łańcuchami górskimi po czterech stronach świata. I tak jak chciałem – nie za blisko, dając szansę na jak najczystsze niebo. Ku memu zaskoczeniu jednak, wkrótce skończył się asfalt, zamieniając się w drogę z luźno rozrzuconego kamienia. Tego nie było w planach!
Do Torreon, odległego o ponad 80 km, czy wspomnianego Vallecillos czekał nas ładny kawał drogi. Z mapy wnioskowałem, że jeśli cała trasa przed nami wyglądać będzie w ten sposób, do Vallecilos musimy przejechać po kamieniach ponad 30 km, a potem jeszcze jakieś 20 km do drogi federalnej 49. Nie było sensu zwlekać, jeśli chcieliśmy znów zobaczyć asfalt przed zachodem Słońca. W górach zachody przychodzą zwykle wcześniej…
Tak dotarliśmy do pełnego życia, zlokalizowanego przy głównej drodze Vincente Suarez. Ostatnie miejsce, w którym można byłoby kupić coś do jedzenia, lub spytać o wachę, albo o kosmitów. Nie chciałem pytać o drogę, jedzenia, picia i benzyny mieliśmy ile trzeba, tak nawet żeby zostać na noc gdzieś w terenie, a na rozmowy o UFO nie miałem dzisiaj nastroju. Ludzie spoglądali na nas z zainteresowaniem, które mogło być równie zdrowe jak i niebezpieczne. Długie blond włosy na prawym siedzeniu musiały rzucać się w oczy, niewielkie chińskie auto w krainie półciężarówek najpewniej również. Może i nawet obstawiali za ile kilometrów będzie można szukać rozwalonego samochodu? Przecież jesteśmy w Durango, stanie „uważajcie tam na siebie” i „ja bym tam nie jechał, choćby mi płacili”. Przejechałem na tyle wolno, by nie podnosić pyłu, ale nie na tyle, bo komuś mogło przyjść do głowy, że zastanawiam się nad drogą. Stary odruch z niektórych polskich miast…
Na pustyni Chihuahua
Po obu stronach horyzont zasłaniały góry, zaś od drogi do gór ciągnęły się pastwiska. Konie, bydło, groteskowo kwitnące juk, sterczące na zdrewniałych kaudeksach, a czasami kaktusy. Słońce gotowało się już powoli do zanurkowania w jaskini. Tym bardziej zależało mi, żeby jak najszybciej dotrzeć do Vallecillos, a najlepiej na drugą stronę, do drogi federalnej z porządną nawierzchnią. Bonusem mógł być zachód Słońca, jednak ten nie zapowiadał się spektakularnie. Słońce po prostu zniknie za łańcuchem gór w czystym powietrzu bez mgieł, chmur i światłotrysków. Dolina, przez którą jechaliśmy wypełniła się za to miękkim złotem. Skąd moje uprzedzenia do jazdy po kamieniach? Większość moich znajomych ma z tego powodu popękane szyby, więc bardzo chciałem sobie tego wydatku oszczędzić.
Drogowskaz wskazał w bok na Grutas del Rosario – jaskinię krasową, przebogatą w nacieki. Dopóki nie ma tam archeologii to bardzo chętnie, ale akurat nie dzisiaj. Vallecillos zaskoczyło nas ścianami z cegły adobe. Ścianami pozbawionymi okien, dachów i drzwi… Porzucone osiedle, wymarłe nie wiadomo jak dawno temu, ale chyba niedawno. W ogrodach wciąż jeszcze masa żywych, kolorowych kwiatów, o które nikt nie dba. Góry okazały się jednak być w tym miejscu zbyt blisko. Konkretnie jedna: Cerro Colorado de Piedra Caliza. Pojechaliśmy dalej, zanurzając się w rzucany przez nią cień. Zdążymy wydostać się przed zachodem Słońca?
Opuszczona wioska Vallecillos i zachód Słońca
Zdążyliśmy, jednak tak, jak przewidywałem zachód nie był spektakularny. Po drodze wjechaliśmy też na asfalt w osadzie Salamanca. Zrządzeniem losu w miejscu, w którym stanęliśmy było kilka zalanych wodą pól. Wodne ptactwo przemieszczało się wszędzie, żegnając odchodzący dzień. Tuż nad nami przeleciało spore stado ibisów, których pojedyncze sztuki tylko dobrze znałem z rozlewisk Ria Lagartos na odległym Jukatanie.
Ostatnie promienie światła ciepło odbijały się w wodzie. Choć staliśmy na drodze, perymetr był bardzo malowniczy. Szczególnie góra na wschodzie, która w trakcie drogi powrotnej do Torreon zdawała się być z boku jakby przecięta na pół. W ten sposób Słońce samo wybrało nam miejsce na jutrzejszy fenomen. Gdzieś między Salamanca a Juan E. Garcia, gdzie wyczaiłem stację benzynową z dość dobrą ceną za paliwo. Będzie jak znalazł na napełnienie baku przed czekającym nas po zaćmieniu dwustukilometrowym rajdem przez Durango.
Wracając do Torreon w stanie Coahuila, przejechaliśmy po raz drugi przez Los Angeles – miejscowość, w której podziwiałem wczorajszy zachód Słońca, tankując oraz Gomez Palacio – ostatnie miasto w Durango, graniczące z Torreon przez wysychającą rzekę Nazas i dlatego znacznie częściej obecne na drogowskazach. Na przedmieściach przywitała nas ta sama, podświetlona na niebiesko wieża Eiffle’a. Bez względu na to jak bardzo wolno starałem się przejechać, na moście przez rzekę strzeliła mi fotkę kamera. Ta sama – najwyraźniej rejestrowała wszystkich wjeżdżających. Uspokoiło mnie to odpychając wizję mandatu.
Powrót do El Torreon
Na nocleg stanęliśmy w prawdziwym meksykańskim motelu – takim z pokojami rozmieszczonymi dookoła parkingu. Nie było gdzie zagotować wody, ale sprytny majordomus zaprowadził mnie do buchającej gorącą wilgocią pralni. Tutaj wśród kręcących się bębnów stała mikrofalówka. Niepodłączona nawet… Ucieszyłem się, mogąc zrobić z niej użytek, bowiem zaczął mnie męczyć pewien nawracający problem i chciałem przyrządzić sobie lekarstwo. Nie pamiętam co jedliśmy na kolację – wieczór upłynął pod znakiem ładowania baterii, czyszczenia obiektywów, matryc i sprawdzania kart. Wyprawa Solar Eclipse Run 2024 zbliżała się do maksimum.
Całkowite zaćmienie Słońca w Meksyku — rajd przez 12 meksykańskich stanów, szlakiem kultury, przyrody i stanowisk archeologicznych
Tutystyka zaćmieniowa: D.F., Mexico, Hidalgo, Queretaro, San Luis Potosi, Zacatecas, Coahuila, Durango, Sinaloa, Nayarit, Jalisco, Michoacan, Teotihuacan, Tula, El Cerrito, Tancama, La Quemada, La Ferreria, Las Labradas, Los Torilles, Tzintzuntzan, Meksyk, Jalpan de Serra, Guadalupe, Mazatlan, Tlaquepaque, Tequila, Guadalajara, Morelia, Vallecillos, Canon de Fernandez, Nevado de Toluca
Solar Eclipse Run 2024 to kolejne wielkie osiągnięcie Archeowypraw 🖖🤠 Nie co dzień mamy okazję, by połączyć niecodzienne, bo przecież bardzo specyficzne zwiedzane Meksyku i Mezoameryki z czymś jeszcze bardziej wyszukanym i co tu kryć — elitarnym. Do takich amalgamatów należeć może nurkowanie jaskiniowe, rejsy żaglowe, bądź pierwsze kroki po drugiej stronie lustra wody i podwodnego świata. Najbardziej wyszukanym składnikiem koktajlu jest jednak turystyka zaćmieniowa, ze względu na wyjątkową rzadkość zjawiska.
W październiku 2023 r. trafiła nam się pierwsza taka okazja w formie pierścieniowego zaćmienia Słońca nad półwyspem Jukatan. W kwietniu 2024 r. mieliśmy niesamowite szczęście, by móc powtórzyć, a nawet przebić ten program. Trafiło nam się bowiem nad północnym Meksykiem zaćmienie całkowite!! 🖖🤠 O tym czym różni się zaćmienie obrączkowe (anularne) od całkowitego przekonajcie się sami, czytając nasze relacje
Oczywiście postanowiliśmy połączyć w doskonale wyważonych dawkach astrofotografię zaćmieniową z solidną porcją zwiedzania kolonialnych miast i stanowisk archeologicznych, szans do zapoznania się z meksykańską kulturą, pejzażami i kuchnią. Wyprawa Solar Eclipse Run 2024 to 3491 kilometrów przejechanych wspólnie samochodem przez 12 stanów Meksyku, spora liczba kilometrów przespacerowanych na butach po miastach, miasteczkach, muzeach i stanowiskach archeologicznych plus… kilka kilometrów przelecianych balonem nad potężnymi piramidami Teotihuacan 🖖🤠 Tym razem nigdzie nie pływaliśmy, ani nie nurkowaliśmy 😉
Solar Eclipse Run 2024
Poniżej kilka środkowych rozdziałów z relacji, która będzie rozrastać się w miarę montowania filmów i wywoływania zdjęć. Na razie kilka dni przed, w trakcie oraz tuż po zaćmieniu oraz preludium z samego początku wyprawy 🙂
Kto zgadnie jakiej muzyki słuchaliśmy przed zaćmieniem? 😉
Wyprawa Solar Eclipse Run 2024 była wyjątkowa długa i pełna wrażeń. Relacja wciąż powstaje i będzie powstawać co najmniej równie długo 😉 Proszę zatem zaglądać tutaj od czasu do czasu 🖖🤠
Solar Eclipse Run 2026 i Solar Eclipse Run 2027
Zaćmienie Słońca wciąga jakby na drugą stronę lustra. Choć przebywać tam można ledwie kilka minut, wrażenie obcości jest tak niesamowite, że wspomina się je jakby kątem oka, na poziomie trudnym do zwerbalizowania. Nic dziwnego, że ci, którzy raz przeżyli ten fenomen niestrudzenie szukają kolejnych okazji, by znów choć na chwilę znaleźć się po tamtej stronie. Już teraz planujemy kolejne archeowyprawy na całkowite zaćmienie Słońca w nadchodzących latach. Będzie bardzo astro i nie mniej archeo 😉