Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Ciudad de Mexico, CDMX, muzeum, INAH, archeowyprawy
Dzień trzeba zacząć od śniadania, skoro nie da się wschodem Słońca. Praktycznie tuż za rogiem znajdujemy stragan z przepysznymi quesadillas. Głównym składnikiem potrawy jest jednak huitlacoche – rodzaj grzybów jakie rosną na zbożu – kukurydzy. Tak nam posmakowało, że zamówiliśmy sobie po jeszcze jednej porcji. Pora na Muzeum!
Muzeum
Meksyku – stolicy Meksyku nie da się zwiedzić w dzień, ani w dwa, ani w kilka dni. Mając do dyspozycji skończoną ilość czasu trzeba wybrać co najważniejsze. Wybieramy oczywiście Muzeum – Museo Nacional de Antropología – główne muzeum INAH. Niestety, mieliśmy na nie tym razem tylko dwa dni. Tyle, żeby przejść w raźnym tempie przez najważniejsze sale. To wielki kompleks z nieprzebraną ilością skarbów, z ogromnymi ekspozycjami przedstawiającymi poszczególne kultury.
Narodowe Muzeum Antropologii i Historii to ważne uzupełnienie do zwiedzania archeologicznych stanowisk. Czy to cywilizacji Majów na Jukatanie i Chiapas, czy Zapoteków z Monte Alban w stanie Oaxaca, czy też innych części Meksyku. Również tych poza granicami Mezoameryki. Nigdzie indziej nie ma tylu artefaktów Olmeków – zespołu kultur kojarzonych zbiorczo z pierwszą i najstarszą mezoamerykańską cywilizacją.
Ze względu na poprzednie wyprawy uczestników obecnej, szczególnie ważne były dla nas artefakty z Palenque, w tym z grobowca Pakala Wielkiego oraz z królewskich grobowców władców Węży – Kaanul, z Dzibanche. Ze względu na trasę obecnej Solar Eclipse Run 2024, przebogate kolekcje Teotihuacan, Tolteków oraz kultur północnych stanów Meksyku, które są na trasie przed nami. By wchłonąć to wszystko na spokojnie, trzeba by tu jednak minimum tygodnia…
Piedra del Sol – kosmiczne nieporozumienie
Będąc w mieście Meksyk, trudno ominąć salę poświęconą Aztekom (tak naprawdę Mexicom). Wśród wielu, wielu innych znajduje się tu Piedra del Sol – Kamień Słońca. Potężny ołtarz mylnie nazywany azteckim kalendarzem. Piedra del Sol to chyba najsłynniejszy artefakt Mezoameryki. Jest kopiowany bezmyślnie tak na dalekiej Bali jak i na okładkach książek podróżniczych poświęconych… Majom, których złoty wiek dzieliły od Azteków setki lat i setki kilometrów :/
Rytuał voladores
Naprzeciwko Muzeum można obejrzeć występ Totonaków. Inscenizują voladores – stary obrzęd, będący jednym z wyróżników kulturowych różnych cywilizacji Mezoameryki. Pal i Totonak zasiadający na jego szczycie symbolizują oś świata – axis mundi. Czterej pozostali, zasiadając na umieszczonej wysoko platformie, symbolizują kierunki kardynalne. Mezoamerykański układ współrzędnych. W pasie przewiązują się pętlami na końcach okręconych wokół pala lin. Gdy w rytm muzyki podawany przez piątego na szczycie zwieszają głowy w dół, pal zaczyna się kręcić. Liny stopniowo się rozwijają, zaś prędkość liniowa wiszących wojowników wzrasta. I tak do samej ziemi, kiedy pal zwalnia.
Suszone robale pod Muzeum…
Przed Muzeum można skosztować specjałów meksykańskiej kuchni. Jeśli chcecie zacząć od podstaw to pieczona kukurydza posmarowana ostrym sosem nazywa się elote. To samo tylko w kubku, bez potrzeby gryzienia to esquite. Poziom wyżej tlayuda, po którą ja sięgam, zaś 20 i więcej suszone insekty. Niektórzy znajdują w sobie dość odwagi, by spróbować tego, co w nowoczesnym świecie ma przecież stać się normą. Zachwytów jednak nie było…
Solar Eclipse Run 2024, Meksyk, Ciudad de Mexico, CDMX, archeowyprawy
Meksyk –nie wszystkie opowieści należy zaczynać od początku… Tę relację rozpoczęliśmy od opisu całkowitego zaćmienia Słońca – jej najważniejszej części. Jedynego w swoim rodzaju i niepowtarzalnego fenomenu, bo każde takie wydarzenie jest inne, a przy tym zdarzają się przecież bardzo rzadko. Ameryka Środkowa miała w ostatnich latach szczęście do dwóch nadchodzących tuż po sobie zaćmień. Pierwszym było zaćmienie obrączkowe, jakie w dniu 14 X 2023 mieliśmy szczęście obserwować w ruinach Majów w Becan – niesamowitym miejscu, związanym mocno z najciekawszymi tajemnicami w przeszłości Mezoameryki.
Drugim, całkowite zaćmienie Słońca, do którego doszło w pół roku później – 8 IV 2024. Tym co je łączyło było Słońce i Meksyk. Mieliśmy zaszczyt podziwiać oba te zdarzenia… A ponieważ wiążą się z tym pewne doświadczenia „jedyne w swoim rodzaju”, najważniejsze było, aby jak najszybciej przelać je na papier. Już w trakcie spisywania bowiem, nawet nam wydawały się one zbyt niewiarygodne… Jak zatem będą reagować na nie inni?! Całkowite zaćmienie Słońca to zjawisko, którego, niestety, nie zrozumie ten, który samodzielnie go nie doświadczył. Dlatego wypatrujcie od nas wieści na temat planowanych rajdów do kolejnych zbliżających się zaćmień. Już w innych częściach świata…
Teraz pora jednak zacząć historię od początku. Wrócić do źródeł podróży. A zaczęła się tym razem na lotnisku w CDMX, w mieście Meksyk, jak powinno się je nazywać po polsku. Jednym z największych i najbardziej zaludnionych miast Ziemi.
Coruscant
Ja mówię na nie Coruscant… Bije na głowę potężne miasta – perły Azji Południowo-Wschodniej: Singapur, Kuala Lumpur, a nawet Dżakartę, gdzie zamknięte dzielnice tylko dla bogatych i szklane wieże kontrastują z biedą ludzi żyjących wprost na ulicy u ich stóp.
Meksyk jest również miastem kontrastów, choć osobiście bardzo nie lubię tego określenia. Podwójny pierścień obwodnic, wielopiętrowe estakady, szklane pałace i sporo kolonialnej architektury zbudowanej na fundamentach dawnych azteckich świątyń. Lecz również sporo ludzi, którzy z trudem starają się związać koniec z końcem. „Kontrasty” oznaczają, że na drugim biegunie od wielkiego bogactwa musi być wielka bieda… Na mnie zawsze robi wrażenie pozór bliskiego związku wielkomiejskiego molocha z naturą.
Zieleń ogromnych drzew rosnących gęsto między budynkami, epifity i pnącza wspinające się na najwyższe piętra, dając złudne poczucie życia w równowadze z przyrodą. W Polsce to byłoby nie do pomyślenia. Zresztą w Kraju zieleń znikła z centrów miast w ramach projektów „rewitalizacji” na rzecz podnoszącego w lecie temperaturę o kilkanaście stopni betonu. Na zdrowie…
Meksyk to miasto, od którego brzegu do brzegu można by jechać cały dzień, gdyby były widoczne jakieś jego granice. Bo miasto Meksyk zdaje się nigdy nie mieć końca, wylewając się poza kielich kotliny, przechodząc płynnie w Puebla i inne okoliczne miejscowości. Nocą, kiedy jedzie się autem, próbując wydostać się ze stolicy, nie widać kresu tego oceanu świateł.
Rajd przez Meksyk
Podróż z Jukatanu zajęła mi jakieś 27 godzin. Mniej więcej tyle co mojej grupie lot z Polski. Koszty przelotów z Cancun do Meksyku są porównywalne, jednak samolotem nie mogę zabrać w kieszeniach kilku przedmiotów niezbędnych na dalszej trasie, jak choćby nóż, widelec czy korkociąg. Poza tym lubię jeździć przez Sierra Madre, nawet nieprzyjemnie woniejącym autobusem ADO, w którym zwykle szwankuje toaleta, dławiąc publikę aż po fotel kierowcy. Tym razem był to pasażer nietrzymający moczu…
Z dworca TAPO na Aeropuerto Internacional Benito Juárez, jest kilkanaście minut metrem. Podróż metrem w CDMX to zawsze trochę przygoda. Nie żebym nie czuł się tu bezpiecznie. Po prostu trzeba mieć oczy otwarte, czuć wibracje otoczenia i… nie wyglądać jak gringo. Pamiętam, kiedy pierwszy raz w Tulum jakiś Jankes wziął mnie za Meksykanina. Śmieję się z tego do dzisiaj. Z metra na lotnisko jest jeszcze kawałek, który można przejść pieszo w jakieś 20-30 minut, albo podjechać kolektywką.
Spotkanie na lotnisku
Oczywiście wybieram spacer. A to z uwagi na stragany z żarciem, które znajdują się po drodze. Europejczykom pewnie przypominałyby slumsy – gęsto upakowane namioty, zrobione z tego co pod ręką, a czasem i co pod nogą, opalane gazem, z papierem lub folią, w którą, zamiast mycia, oprawiane są jednorazowo plastikowe naczynia i z krzesełkami, które lepią się do siedzeń. Ja jednak lubię jeść w takich miejscach, pośród normalnych ludzi…
Zachodziło już Słońce, więc po drodze przystawałem parę razy, dla zrobienia zdjęć. Nie, nie boję się tutaj wyciągać aparatu, choć może igram z ogniem. Na lotnisku w CDMX są chyba najlepsze kursy wymiany walut w całym Meksyku. Najgorsze również – zależy na jaki kantor się trafi. Nim grupa dobrała się do bagażu, zdążyłem jednak wyrobić sobie zdanie. Dobrze, bo dolar stał ostatnio niepokojąco nisko. Właściwie leżał i kwiczał, czołgał się w stronę toalety, by czule objąć muszlę zielonymi rękoma. Trzęsie się to imperium… Podróż zaczęliśmy zatem od wymiany walut po zadziwiająco dobrym kursie, jak na te trudne czasy. Dopiero potem wyszliśmy na zewnątrz, gdzie przyszła pora powitań z żarem i wilgocią meksykańskiego Altiplano.
Cienie…
Spacer przez tę samą okolicę z walizką, podobnie jak jazda metrem, nie jest już tak samo rozsądny. Walizka krzyczy z dala – halo, turysta, chodzący ATM… Nic to. Widzę, że metro robi wrażenie na tych, którzy jadą nim tu po raz pierwszy 😉 Obskurny hotel na obrzeżach Centro Historico – dzielnicy z najciekawszą i najbardziej klimatyczną postkolonialną architekturą o kilka przecznic od stacji Templo Mayor. Prawie puste o tej porze ulice. Gdzieniegdzie w cieniach przemykają… „cienie”. Głodnymi oczyma przypatrują się błyszczącej w półmroku walizce, pewnie i długim blond włosom… Mam nadzieję, że również moim butom.
Pora na salsę oraz queso fundido
Pokój z oknem na widok… tu na podziemny parking. Nic to, jak mawiał płk. Jerzy Michał – nie ja akurat w ostatniej chwili chciałem zmieniać hotel. Okolica nie zachęcała może do spacerów, jednak duch przygody pozwolił nam tylko na szybki prysznic i już ruszaliśmy w drogę. Idziemy najpierw coś zjeść, w odwrotnym kierunku, w stronę centrum. Na Plaza de la Independencia – centralny plac miasta mamy stąd ledwie kilka przecznic. Tylko pobieżnie znałem okolicę, więc idę gdzie nos poprowadzi.
Wkrótce wchodzimy tam skąd dobiegają najciekawsze zapachy. Sympatyczny Chilango namawia mnie na queso fundido – roztopiony ser. Zgadzam się, słysząc już pierwsze słowo – ser. Kątem oka chciwie popatruję na różnokolorowe salsy, eksponowane na stolikach. Jest guacamole i kosz ciepłych tortillas. Do picia standard: jamaica i horchata, na micheladę i pulque przyjdzie jeszcze czas. Przed knajpą zatrzymuje się policyjny samochód. Zawsze nieco nerwowo reaguję na policyjne mundury – bardziej nerwowo niż na „cienie”, bo znam niedobre opowieści o nich. Żadnych dobrych akurat, a bardzo złe również. Dość mechanicznie przypominam na głos, że służbom mundurowym nie robi się zdjęć 😉
El Zócalo: renesans, barok, klasycyzm i ultrabarok czyli churrigueresque
Kontynuujemy spacer na Plaza de la Constitución. El Zócalo, jak przyzwyczaiłem się je nazywać. Pora na zapoznanie z katedrą, w której zaplanowaliśmy coś na kolejne dni. Trafiamy na końcówkę jakiegoś obrzędu – procesji, która odbywała się na zewnątrz. Koniec drogi krzyżowej, jak zaraz słyszę od lepiej zorientowanych w temacie… Rząd postaci w kapturach i długich płaszczach rodem z późnego średniowiecza. W tle stoi pięknie oświetlona eklektyczna katedra. Budowana prawie 250 lat, miesza elementy renesansu, baroku oraz klasycyzmu. Zakapturzeni robią dobry klimat pod zbliżającą się Wielkanoc. Tak, zgodnie z życzeniami tę wyprawę po centralnym i północnym Meksyku zaczynamy od obchodów Świąt Wielkanocnych…
Catedral Metropolitana de la Ciudad de México… Catedral Metropolitana de la Asunción de la Bienaventurada Virgen María a los cielos… to najstarsza katedra w całym Meksyku. Pięcionawowy moloch o dwóch wysokich na 67 m, szeroko rozstawionych wieżach. Budowana w latach 1573-1813, wzniesiona na skąpanych w azteckiej krwi ruinach ich stolicy Tenochtitlan i z indiańskich podatków, stoi od dnia konsekracji o krok od zawalenia.
Z prawej strony przylega do niej Sagrario Metropolitano – Tabernakulum o przepięknej ultrabarokowej fasadzie. Wspaniały przykład churrigueresque – stylu przepakowanego kunsztownie wykonanymi zdobieniami w skali mikro i tym najbardziej przypominającego mi majański Chenes. Zbudowany z tezontle – czerwonej porowatej skały wulkanicznej jest połączony z katedrą poprzez jedną z kaplic. To sceneria na jutrzejsze obrzędy…